Coś nie mogę uwolnić się od tego bloga, skoro wrzucam jedno opowiadanie po drugim. Tym razem coś długiego, więc spaghetti dla tego, który to przeczyta w całości.
Dedykuję je Yuu. Wiesz, że Cię uwielbiam, nie?
Kiedy usłyszałem od rodziców słowo
“wyprowadzka” od razu wiedziałem, co to oznacza – nie tylko
nowe mieszkanie, ale także nową szkołę. To był środek września,
czyli właściwie początek drugiej klasy szkoły średniej; nie
uśmiechało mi się zmieniać liceum, w tamtym czułem się
stosunkowo dobrze, a poza tym bałem się, że w nowym miejscu mają
zupełnie inny tok nauczania i coś mi umknie. Żeby było jeszcze
fajniej – jakby nowa okolica nie była wystarczającą atrakcją –
mam samodzielnie znaleźć dom i za niego płacić. Z tego wniosek,
że właściwie to ja się wyprowadzałem. Oni zostali na “starych
śmieciach” - a ja, skończywszy w styczniu siedemnaście lat,
nagle miałem dorosnąć i wziąć życie w swoje ręce. W porządku,
niech im będzie. I tak od dawna szukałem pretekstu do tego, żeby
się wyrwać. Wychowywałem się jedynie z matką i ojczymem, bo mój
ojciec zmarł przez nowotwór w gardle. Do dziś pamiętam jego
zapadniętą szyję w zaawansowanym stadium choroby i niemożność
wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Umarł na moich rękach,
jednakże byłem na tyle mały, by nie zdawać sobie sprawy z wagi
tego przeżycia. Wolałem wierzyć, że jest w miejscu o wiele
lepszym niż te, które opuścił w tak straszny sposób.
W dniu przeprowadzki usłyszałem
jedynie “Powodzenia, synu”. Tak zwięzłego i oziębłego
pożegnania nie słyszałem od czasu, kiedy wyrzucono mnie z
pierwszej pracy, jakiej się podjąłem jako czternastolatek. Wtedy
też usłyszałem, że do wszystkiego mam dwie lewe ręce i na
dodatek zero wyczucia. Doświadczenia z tamtej pracy nauczyły mnie
nie tylko wyzbycia się strachu przed życiem, ale także tolerancji
dla wszystkiego, z wyjątkiem czystej głupoty i bezpodstawnego
krzywdzenia innych ludzi.
Gdy dotarłem pod bramę nowej szkoły,
uświadomiłem sobie, że nie mam gdzie zostawić torby ze swoimi
rzeczami. Rozejrzałem się uważnie; po drugiej stronie ulicy było
mnóstwo krzewów, więc po prostu wrzuciłem tam walizkę z
nadzieją, że nikt jej nie znajdzie. Odetchnąłem głęboko,
przeczesałem swoje półdługie, czarne włosy i pewnym krokiem
wkroczyłem na dziedziniec. Pierwsze, co pomyślałem to to, że
budynek szkolny wygląda jak szpital. Jasnoniebieskie ściany, a do
tego specyficzne okna, również kojarzące się z przychodnią
lekarską. Zrobiłem kilka kroków na przód; szkoła miała dwa
wejścia, jedno po lewej stronie prowadziło prosto do głównego
budynku. Drugie znajdowało się na przeciw mnie i było w parterowej
części. Właściwie, to ten dziedziniec skojarzył mi się ze
spacerniakiem w zakładzie karnym, ponieważ z każdej strony był w
jakiś sposób otoczony, a na środku znajdywały się jakieś drzewa
i krzewy. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale w jakiś instyktowny
sposób udałem się w kierunku wejścia na przeciwko mnie. Minąłem
powoli roślinność, wygładzając dokładnymi ruchami ubranie; nie
znosiłem, kiedy coś się na mnie gniotło. Pod tym względem byłem
wręcz pedantyczny, w swoim pokoju potrafiłem sprzątać co drugi
dzień, bo wkurzała mnie jakaś książka na dywanie bądź na
biurku znajdowało się zbyt dużo rzeczy. Drugi raz wziąłem
głęboki oddech i powoli pchnąłem drzwi budynku. Gdy wszedłem do
środka, natychmiast zacząłem kręcić głową na wszystkie możliwe
strony – po lewej, prostopadle do korytarza, w którym właśnie
byłem, znajdował się drugi. Stała tam również duża,
wyglądająca na miękką sofa z szarym obiciem. Gdy spojrzałem
przed siebie, ujrzałem mały pomnik patrona szkoły, a obok niego
drzwi do sekretariatu. Kawałek na prawo wisiała ogromna tablica za
szkłem, na której wisiały zastępstwa, plany lekcji i rozpiska
godzin pracy nauczycieli. Po mojej prawej stronie stał automat,
pewnie z kawą, herbatą i jakimiś zupkami w proszku. Po drugiej
stronie był bufet (nawet nie stołówka, tylko właśnie bufet) i
biblioteka. Gdy zrobiłem kilka kroków w jej stronę, okazało się,
że tuż obok automatu znajdowało się wejście na salę
gimnastyczną.
-Szukasz czegoś?
Odwróciłem się gwałtownie w
kierunku osoby, która zadała mi to pytanie. Nie miałem pojęcia,
skąd ten ktoś tam się wziął; wydawało mi się, że korytarz
jest całkiem pusty. Uniosłem wzrok na twarz tego kogoś i zamarłem.
Niecały metr ode mnie stał chłopak z półdługimi, brązowymi
włosami, niesamowicie delikatną urodą.. I nieziemskimi ustami.
Nigdy nie widziałem takich warg jak u tego chłopaka. Właściwie,
to w życiu nie miałem do czynienia z osobami tego typu. Gdy
przyjrzałem się jego oczom, spostrzegłem, że jest pomalowany.
Mimo tych kilku wyraźnie dziewczęcych cech nie pomyliłbym go z
kobietą. Ubrany był oryginalnie – bordowe, w kilku miejscach
marszczone spodnie opinały jego szczupłe nogi, a lekko rozpięta
koszula ukazywała mały fragment bladego torsu. W końcu się
opamiętałem, przypominając sobie, że zadał mi pytanie.
-Szukam klasy 2f, jestem nowym uczniem.
Nie wiesz przypadkiem, gdzie mają lekcje?
-Przypadkiem wiem – zaśmiał się,
opierając z wdziękiem swe ciało o automat. - Chodzę do tej klasy,
ale teraz mają religię, na którą nie uczęszczam. Tak przy
okazji, jestem Kouyou Takashima.
-Yuu Shiroyama – przedstawiłem się.
- Ja także nie zapisałem się na religię.
Jego twarz rozciągnęła się w
jeszcze szerszym uśmiechu.
-To świetnie! Przynajmniej nie będę
się nudził podczas tych dwóch okienek w tygodniu..
Wydał mi się niezwykle sympatyczną
osobą. Podczas rozmowy powiedział, że nie ma pojęcia, w jaki
sposób wylądował na tym profilu, ale przepada za biologią, a
klasa biologiczno-chemiczna wydała mu się nudna. Widać, w klasie
biologiczno-humanistycznej byliśmy z dokładniego tego samego
powodu.
-A jak tam ludzie z klasy, są w
porządku? - zapytałem w pewnym momencie, zaciekawiony, jak mogą
wyglądać moje przyszłe stosunki z uczniami. Nagle jego mina
zrzedła i już nie uśmiechał się tak, jak jeszcze chwilę temu.
-Wiesz.. Nie jestem z nimi w najlepszym
kontakcie – wyznał cicho, nie patrząc mi w oczy. Zwykła ludzka
ciekawość nakazywała mi spytać, dlaczego; z drugiej strony
zabroniła tego robić zwyczajna przyzwoitość. Patrząc na niego
wydawało mi się, że to nie z jego winy tak się działo,
aczkolwiek lepiej nie oceniać książki po okładce. Może za tą
maską spokojnego, przyjaznego chłopaka krył się gwałtowny
człowiek? Myśl ta natychmiast uleciała mi z głowy, gdy tak po
prostu wpatrywałem się w jego posmutniałą twarz.
-Przepraszam – mruknąłem, klepiąc
go delikatnie po plecach. Zadrżał, gdy tylko dotknąłem jego
ciała.
-Nie przepraszaj, to nie twoja wina –
uśmiechnął się blado. Chwilę później zadzwonił dzwonek. -
Chodź, pora na biologię.
Ledwo ruszyliśmy się z miejsca, a z
klas zaczęli wysypywać się uczniowie. Kouyou zaprowadził mnie
pospiesznie na pierwsze piętro, tuż pod pracownię biologiczną. Na
przeciwko drzwi stały dwie kanapy i stół.
-Chodź, usiądziemy –
zaproponowałem, wskazując dłonią na jedną z sof. Brązowowłosy
jednak pokręcił głową. - Dlaczego nie?
-Mi nie wolno tam siadać –
odpowiedział, bawiąc się nerwowo palcami. - Lepiej usiądźmy na
ławce..
Zacząłem się zastanawiać, dlaczego
najwyraźniej komuś w tej szkole przeszkadzał. Poobserwowałem go
trochę i zachowywał się nadzwyczaj spokojnie, co było zupełnym
przeciwieństwem jego wyglądu. Wyróżniał się tak, że niemal
każdy się odwracał w jego stronę i szeptał coś do
współtowarzysza. Chciałem już coś do niego powiedzieć, gdy w
pewnym momencie obok nas tłum wyraźnie zgęstniał. Jeden z
chłopaków, blondyn z opaską na nosie, zaśmiał się szyderczo.
-Co, znalazłeś sobie nową ofiarę,
pedale jeden? - warknął w stronę Kouyou, na co ten oblał się
lekkim rumieńcem i spuścił głowę. W tym momencie wyglądał jak
niewinna, młoda dziewczynka, która jest wyraźnie czymś
zakłopotana bądź zawstydzona. - Oh, ty jesteś ten nowy? - zwrócił
się w moją stronę. - Jestem Akira. Akira Suzuki. Musisz wiedzieć,
z kim warto się tutaj zadawać, a kogo traktować jak śmiecia. Mogę
ci w tym pomóc.
Wyciągnął w moją stronę dłoń,
zapewne w nadziei, że ją uścisnę. Ja jednak uniosłem lekko brwi,
mierząc go obojętnym wzrokiem.
-Dzięki, ale chyba sam potrafię
lepiej ocenić, kto będzie dla mnie odpowiedniejszy.
Musiało to urazić jego dumę, bo
prychnął, odwrócił się i odszedł. Zerknąłem na mojego nowego
przyjaciela – wpatrywał się we mnie z ogromnym zdumieniem, jakbym
właśnie wszedł na Mount Everest z wyjątkowo ciężką kulą u
nogi.
-Ty mu się postawiłeś.. - szepnął,
wzdychając cicho. - Boże..
Nie potrafiłem dociec, dlaczego jest
taki zszokowany. Gdyby ktoś mnie wyzwał, to od razu odpowiedziałbym
mu tym samym. Tak samo nie umiałem pojąć, czemu nikt nie lubi tego
sympatycznego, uśmiechniętego chłopaka. W tym momencie
postanowiłem sobie, że zostanę jego przyjacielem. Może wtedy
dowiedziałbym się, o co tutaj chodzi z tą zbiorową nienawiścią
do Takashimy? Gdy zadzwonił dzwonek, wszyscy ruszyli do klasy,
popychając po drodze brązowowłosego. W rezultacie wszedł do
środka jako ostatni, jednak nie dał po sobie pokazać, że go to w
jakiś sposób zabolało.
-Z kim siedzisz?
-Nie żartuj sobie ze mnie, Yuu. To
chyba oczywiste, że sam.. - uśmiechnął się, tak samo, jak ktoś,
komu właśnie powiedziano, że stracił kogoś bliskiego, a ten
starał się nie rozpłakać.
-W takim razie, od dzisiaj jest inaczej
– oświadczyłem, posyłając mu ciepły uśmiech. Chciałem, żeby
go odwzajemnił, bo kiedy to robił, czułem się trochę lepszym
człowiekiem. Zaprowadził mnie do ostatniej ławki pod oknem i
usiadł obok parapetu. Wypakował leniwie książki z torby, wyrwał
dwie kartki z zeszytu, bym miał na czym pisać i podparł głowę
dłonią, mrużąc lekko powieki. Nawet intrygująco wyglądał, lecz
gdy nauczycielka wyczytała moje imię i nazwisko, oczywiście
musiałem wstać i powiedzieć o sobie kilka słów. Gdy spowrotem
usiadłem na krześle, poczułem, jak Kouyou delikatnie dotyka
palcami mojej dłoni.
-Może będzie lepiej, jeśli nie
będziesz się ze mną zadawał? - spytał cicho, przygryzając dolną
wargę. Wytrzeszczyłem na niego oczy, zastanawiając się, skąd ta
sugestia.
-Nie ma mowy. Lubię cię, więc chcę
z tobą przebywać.
Wyraźnie mu ulżyło, sądząc po
spokojnym uśmiechu, jaki zawitał na jego ustach.
-Yuu, gdzie mieszkasz? Odprowadzę cię,
jeśli chcesz.
-Wiesz.. - zacząłem niepewnie,
wychodząc za nim ze szkolnego budynku. - Tak szczerze mówiąc, to
nie mam gdzie mieszkać..
Opowiedziałem mu o tym, jakie zadanie
postawili przede mną rodzice. On w odpowiedzi westchnął
rozdzierająco i pokręcił głową.
-Jeśli chcesz, to możesz zamieszkać
u mnie. Moja siostra wyszła za mąż i wyprowadziła się, więc
mamy wolny pokój. Mama powinna się zgodzić.
-Naprawdę? Ojeju, wielkie dzięki..
Shima.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale
mimo tego uśmiechnął się.
-Ładna ksywka.. - mruknął, wyraźnie
się zamyślając. Zaśmiałem się cicho i nagle przypomniałem
sobie o torbie, spoczywającej spokojnie w krzakach. Na szczęście
wciąż tam była, kiedy zacząłem się za nią rozglądać.
Zarzuciłem ją sobie na ramię i poszedłem za Shimą, słuchając
jego różnorakich opowieści. Zauważyłem, że posiada niezwykłą
cechę – od razu potrafi mnie zainteresować tym, co mówi.
Mieszkał stosunkowo niedaleko szkoły, więc szybko uwolniłem się
od nader ciężkiej torby. Gdy weszliśmy do budynku, odezwała się
wewnątrz mnie wrodzona ciekawość i zacząłem się rozglądać,
mimo, że do oglądania w obskurnym wnętrzu nie było właściwie
nic.
Kouyou mieszkał na pierwszy piętrze,
pod numerem trzy. Wyciągnął klucze, wsunął jeden do zamka,
przekręcił go i po chwili coś w drzwiach cicho kliknęło. Pchnął
je zdecydowanie i gestem dłoni zaprosił mnie do środka. Postawiłem
torbę na podłodze i już-już znowu zacząłbym kręcić głową na
wszystkie strony, ale on chwycił moją dłoń i poprowadził ku
pokojowi, w którym miałem mieszkać. Jego uścisk był niezwykle
delikatny, zupełnie jak on sam. To właśnie mnie w nim intrygowało,
ta wrażliwość i kruchość.
-Jesteś głodny? - zapytał po chwili,
i to pytanie uświadomiło mi, że od rana nic nie jadłem. Mój
brzuch zaczął stanowczo domagać się jedzenia, na co westchnąłem
cicho.
-Trochę..
Shima zaśmiał się i poszedł, jak
mniemałem, w kierunku kuchni. Tam zaczął przygotowywać coś do
jedzenia. Gdy stanąłem obok niego, ze zdziwieniem spostrzegłem, że
wyciągnął tylko jeden talerz.
-Będziemy jeść posiłek na wspólnym
talerzu? - parsknąłem śmiechem, krzyżując ramiona na klatce
piersiowej.
-Oczywiście, że nie – odpowiedział,
wyciągając starannie przygotowane tosty z maszynki do sandwichów.
- Ja nie jem.
W tym momencie mnie zamurowało. Zdałem
też sobie sprawę, że nie widziałem, by jadł w szkole cokolwiek.
Pił też mało. Już chciałem się zapytać, czy może się
odchudza, bo jeśli tak to przecież nie musi, gdy jednak wyciągnął
drugi talerz.
-Co ty wyprawiasz? - wytrzeszczyłem na
niego oczy, obserwując, jak wysypuje trochę okruszków z tostera na
jeden z talerzy. W odpowiedzi wzruszył ramionami, zerknął na
zegarek i niczym na zawołanie otworzyły się drzwi wejściowe.
Chwycił pospiesznie moje ramiona i posadził mnie na krześle, by po
chwili samemu opaść na siedzenie naprzeciwko mojego. Mrugałem
oczami niczym osaczone zwierzę, gdy nagle do pomieszczenia wpadła
kobieta. Nie miałem tylko pojęcia, dlaczego krzyczy w niebogłosy.
-Wynoś się! - wrzasnęła w moją
stronę, przeszywając mnie wzrokiem. Nosiła niebieskie szkła
kontaktowe, które podwajały moc jej chłodnego spojrzenia.
Patrzyłem na nią z niemym przerażeniem; nie zdążyłem nawet
powiedzieć “dzień dobry”, a już sobie zasłużyłem na jej
nienawiść. Na moment przeniosła wzrok na upruszony resztkami z
tostera talerz swojego syna; wydawało mi się, że zauważyłem, jak
Kouyou głośno przełyka ślinę. - Jednak zanim się stąd
usuniesz, masz mi powiedzieć, czy on naprawdę zjadł. Zrobił to?!
- nachyliła się nade mną, patrząc mi z wściekłością w oczy.
-T-tak.. - wyjąkałem niepewnie,
trzęsąc się nieświadomie pod naporem jej wściekłości. Nie
miałem pojęcia, jakim cudem udało mi się skłamać. Z jednej
strony miałem wyrzuty sumienia, że zataiłem prawdę, ale z drugiej
cieszyłem się, że nie wydałem go.
-W porządku. A teraz odejdź z mojego
domu – wycedziła, mrużąc niebezpiecznie powieki. - Nie chcę
ponownie przeżywać.. - zawahała się na moment, spoglądając na
swojego syna. - Pewnego zdarzenia.
-Nie będzie powtórki – oświadczył
spokojnie brązowowłosy, odnosząc nasze talerze do zlewu. - Mamo,
proszę, daj mu spokój. Yuu nie jest taki, jak.. Jak on.
Gdy skończył mówić, jego matka
ujęła dłonią moją brodę i ponownie spojrzała mi w oczy; tym
razem błękit jej oczu nie był przenikliwie zimny, a jedynie
kojarzył się ze spokojnym, letnim niebem. Coś musiało być
takiego w moich oczach, że w końcu odetchnęła z ulgą.
-Przepraszam – uśmiechnęła się,
klepiąc mnie po ramieniu. Gdy Kouyou posłał nam obojgu ciepły
uśmiech i poszedł do łazienki, nachyliła się do mojego ucha. -
Po prostu nie chcę, żeby stała mu się krzywda. Na pewno
zauważyłeś, że jest..
-Wiem – wtrąciłem, kiwając powoli
głową. - Zdaje się być niezwykle delikatny i kruchy, zupełnie
jak..
Rozejrzałem się po kuchni, w celu
znalezienia odpowiedniego porównania i po chwili moją uwagę
przykuła porcelanowa zastawa. Kobieta wyraźnie śledziła linię
mojego wzroku, bo uśmiechnęła się z aprobatą.
-No właśnie. Niczym porcelana,
prawda?
-Nigdy wcześniej nie znałem kogoś
takiego – wypaliłem, zanim zdążyłem pomyśleć, co wygaduję.
-To całkiem zrozumiałe –
powiedziała cicho, a w jej głosie wyczułem odrobinę czułości.
Nie miałem pojęcia, skąd się nagle tam wzięła. Uniosłem brwi,
w oczekiwaniu, że rozwinie swoją wypowiedź, ale pokręciła głową.
Widocznie, to nie był ani czas ani miejsce, bym się dowiedział,
dlaczego brązowowłosy jest właśnie.. Taki. Jedno było pewne –
był wyjątkowy, zdecydowanie się różnił nie tylko od osób w
szkole, ale za pewne od każdej innej jednostki na tej planecie.
Późnym wieczorem byłem już tak
zmęczony, że nie chciałem nic robić, tylko mieć wszystko gdzieś
i iść spać. Jednak kiedy powoli odpływałem w swoim nowym łóżku,
to jak na złość otworzyły się drzwi. Przewróciłem się na
plecy, przetarłem ociężałe powieki i zerknąłem w stronę
wejścia. To Kouyou powoli wszedł do środka, a ja głupio
pomyślałem, że być może ma koszmary i chce mi się z nich
zwierzyć.
-Spałeś? - spytał cicho, na co tylko
mruknąłem niezadowolony, że przerwał mi tak ważną czynność,
jaką jest zasypianie. - Przepraszam, Yuu.. Ale leci fajny film i
pomyślałem, że chętnie byś obejrzał.
-Jaki? - uniosłem się powoli do
pozycji siedzącej, patrząc na niego półprzytomnym wzrokiem.
-Silent Hill. Co o tym my...
-Co?! - wykrzyknąłem chyba nieco zbyt
entuzjastycznie, bo brązowowłosy spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- To mój ulubiony film, zawsze mam ochotę go obejrzeć.
-Nie byłeś czasem zmęczony?
-Byłem. To znaczy, dalej jestem. To
znaczy.. Shima, proszę, obejrzymy go?
-Jasne – uśmiechnął się ciepło,
po czym wyciągnął dłoń i ostrożnie przeczesał moje włosy.
Moja niezdrowa wręcz ciekawość dalej nie dawała mi spokoju,
ciągle pytając się, dlaczego on ma w sobie “to coś”, a pomimo
tego traktują go jak kogoś drugiej kategorii. To niesprawiedliwe,
mieszać z błotem człowieka tak uczynnego i miłego; w dzisiejszych
czasach rzadko uroda spotyka się z szczerym i przyjaznym
usposobieniem. Jemu niczego nie brakowało – przystojny, mądry,
niesamowicie sympatyczny.. Zacząłem nad tym myśleć tak
intensywnie, że aż zaintrygowała mnie jedna rzecz.
-Masz dziewczynę? - spytałem,
obserwując, jak włącza telewizor w pokoju. Mimo, iż stał do mnie
plecami, to byłem w stanie wyczuć nerwową atmosferę, jaka się
wytworzyła. Niemal ujrzałem, jak marszczy brwi i przybiera
nieszczęśliwy wyraz twarzy.
-Nie – odpowiedział krótko. Usiadł
po chwili obok mnie, ale za wszelką cenę nie chciał spojrzeć mi w
oczy. Nie miałem ochoty się dłużej zastanawiać, dlaczego tak
poruszyło go to pytanie. Skupiłem się za to na swoim ulubionym
filmie, podczas którego zacząłem przysypiać; ostatnią rzeczą,
którą pamiętam przed zaśnięciem był niezwykle zimny dotyk na
moim policzku.
-Yuu, obudź się..
Zamrugałem powoli oczami, widząc
przez na wpół zamknięte jeszcze powieki promienie słoneczne,
przedostające się przez okno wprost do pokoju. Ziewnąłem i
przeciągnąłem się ostrożnie; przede mną stał Kouyou, już
kompletnie ubrany i z torbą w ręku.
-Która godzina? - zapytałem ochrypłym
głosem, mierząc go uważnie wzrokiem; ubrany był w dopasowane,
ciemne jeansy z kilkoma dziurami na nogawkach i koszulkę z długim
rękawem. Przecież była połowa września, kiedy temperatury są
jeszcze stosunkowo wysokie.
-Wpół do ósmej – oświadczył
spokojnie, siadając obok. - Mama przygotowała nam śniadanie do
szkoły.
-Dlaczego wcześniej mnie nie
obudziłeś? - spojrzałem na niego z pretensją, zeskakując z
łóżka. - Przecież.. Przecież muszę się umyć, ubrać..
Zacząłem biegać po pokoju niczym
rażony piorunem, a on tylko przyglądał mi się z wyraźnym
rozbawieniem. W pewnym momencie wybuchnął takim śmiechem, że
ostatecznie przewróciłem się o własne nogi.
-No i z czego się śmiejesz? -
warknąłem, zbierając się z podłogi i sprawdzając, czy na pewno
mam wszystkie zęby na miejscu.
-Bo mamy do szkoły niecałe dziesięć
minut, a spieszysz się tak, jakbyśmy musieli iść na piechotę co
najmniej pół godziny.
Usiadłem pośrodku pokoju i wziąłem
głęboki oddech, przymykając na moment powieki. Miał rację, wcale
nie musiałem się aż tak spieszyć.
Kiedy w końcu dotarliśmy do szkoły,
była dokładnie za minutę ósma. Wbiegliśmy pospiesznie po
schodach na drugie piętro pod klasę chemii, ciesząc się, że
udało nam się nie spóźnić. Przez kilka chwil łapaliśmy
oddechy, dopóki nie podszedł do nas Akira.
-Co tam, cioto? - zaśmiał się
ironicznie w stronę Kouyou, dając mu pstryczka w czoło.
Brązowowłosy uniósł lekko brwi i zacisnął pięści, lecz
dzielnie wytrzymał uwagę rzuconą w jego stronę. Sytuacja mogłaby
się pogorszyć, gdyby nie przyjście nauczycielki. Odetchnąłem z
ulgą, wspominając słowa jego matki. Może kiedyś stało mu się
coś złego i od tamtej pory ona nie ufa żadnemu z jego kolegów?
-Dysocjacja – rozległ się głos
nauczycielki, który bezczelnie przerwał mój tok myślenia. - Czy
ktoś pamięta, na czym polega?
Kątem oka spostrzegłem, jak Kouyou
rozgląda się nieśmiało po klasie, po czym unosi niepewnie dłoń
w górę i tłumaczy to, co zapamiętał z pierwszej klasy.
-Chyba jako jedyny w ogóle słuchałeś,
co mówię do tej bandy – warknęła kobieta. - A żeby było ci
miło, Takashima, wpiszę piątkę za aktywność. Może to zmotywuje
resztę tych.. - wykonała nieokreślony ruch w powietrzu, po czym
westchnęła rozdzierająco i zaczęła coś pisać w dzienniku.
Spojrzałem w bok i poklepałem brązowowłosego delikatnie po dłoni.
-Brawo, Shima – szepnąłem,
uśmiechając się do niego. Odwzajemnił uśmiech, a ja znowu
poczułem się lepszy, niż kiedykolwiek. Z ławki za nami rozległy
się ciche gwizdy; wcale nie musiałem się odwracać, żeby
wiedzieć, kto tam siedzi.
-Yuu, pójdę na moment do łazienki –
oświadczył Kouyou, gdy wyszliśmy z klasy. Kiwnąłem głową i już
po chwili obserwowałem, jak zmierza raźnym krokiem do ubikacji.
Chwilę później wyszedł z niej Suzuki, który nie omieszkał
popchnąć go ramieniem w bok. Zmrużyłem powieki, czując, że
tracę do niego jakiekolwiek resztki szacunku.
-Ej, ty – przemówił do mnie,
widząc, jak odwracam się tyłem. - Shiroyama, tak?
-Mam się czuć zaszczycony, że
zapamiętałeś moje nazwisko? - zapytałem ironicznie, unosząc
brew.
-Jak najbardziej.
Nienawidzę ludzi, którzy nie
rozumieją ironii.
-Posłuchaj mnie uważnie, bo chyba nie
znasz pewnej tajemnicy naszej laleczki – mruknął, mając pewność,
że go słucham. - Otóż, on jest pedziem. Ciotą. Oh, gejem, jeśli
tak wolisz – żachnął się, mrużąc powieki.
-I to jest powód, dla którego wszyscy
traktujecie go jak śmiecia?
-A nie jest wystarczający?
Coś mnie tknęło, żeby spojrzeć w
bok; po mojej prawej stronie stał Kouyou, który wszystko słyszał.
Ponownie zacisnął pięści i odwrócił się na pięcie, kierując
się ku schodom. Przez moment patrzyłem, jak kręci wąskimi
biodrami, jak niemal wszystkie oczy są zwrócone właśnie na niego
i w jaki sposób patrzy na niego Akira. Zanim zdążyłem się
głębiej zastanowić nad swoim działaniem, to już biegłem za
brązowowłosym, gotów go powstrzymać przed czymkolwiek, co
zamierzał zrobić. Dopadłem go dopiero na półpiętrze; objąłem
wtedy jego ciało ramionami, starając się, by nie miał jak się
wymknąć. Usłyszałem, jak syczy cicho, więc odsunąłem się
nieco; zdziwiłem się, gdy na jego twarzy ujrzałem grymas bólu.
-Co jest..?
-Weź nasze rzeczy spod klasy –
poprosił cicho, opierając się o ścianę. - Nie wytrzymam tu ani
chwili dłużej.. Proszę.
Czułem, że nie miałem prawa o nic
pytać, więc po prostu zrobiłem to, o co mnie poprosił. Już po
chwili byłem przy nim spowrotem, ze szkolnymi torbami i zmartwionym
spojrzeniem.
-Shima.. - wyrwało mi się nieco
despracko; uniósł powoli dłoń, dotknął skóry na moim policzku
i natychmiast przypomniałem sobie, co ostatnie poczułem przed
zaśnięciem. Nie miałem pojęcia, co to takiego zimnego mnie
dotknęło. W tamtej chwili już wiedziałem, że to był on.
Powrót do domu minął w całkowitej
ciszy. Wtedy też zauważyłem, że pasek od torby trzyma w dłoni,
zamiast powiesić go sobie na ramieniu. Gdy analizowałem to, czego
dowiedziałem się od Akiry byłem w stanie choć w części pojąć,
dlaczego on sprawia wrażenie laleczki z porcelany, choć z drugiej
strony mógł mnie okłamać, w nadziei, że się od niego odwrócę.
-Hej.. - zacząłem niepewnie,
obserwując, jak otwiera drzwi mieszkania. - Suzuki powiedział
prawdę?
Po raz pierwszy od kilkunastu minut
Kouyou podniósł na mnie wzrok; wyglądał, jakby miał ochotę się
rozpłakać.
-Tak.. -szepnął, wchodząc do środka.
- Wybacz, że mieszkamy razem, a ci nie powiedziałem. Nie sądziłem,
że przyjmiesz ten fakt tak.. Spokojnie.
-A jak miałem zareagować? - spytałem,
zamykając za sobą drzwi. - Przecież masz prawo tak samo żyć,
kochać i czuć się człowiekiem jak Akira.
-A ty? - zapytał nagle, spoglądając
mi z zaciekawieniem w oczy. Dobre pytanie, pomyślałem sobie.
Uświadomił mi, że nigdy się nie zastanawiałem nad swoimi
preferencjami. Nigdy nie było dla mnie ważne, czy będę z
dziewczyną, czy z chłopakiem. Widocznie miałem coś w sobie z
biseksualizmu, bo po prostu nad tym nie myślałem. Chciałem być
szczęśliwy, obojętnie z kim. Musiałem mieć minę świadczącą o
głębokim zamyśleniu, bo ledwo poczułem, jak dotyka mojej twarzy.
Gdyby nie ten przenikliwy chłód, być może dalej trwałbym bez
ruchu.
-Nie wiem – przyznałem szczerze,
uśmiechając się lekko. - Nie obchodzi mnie płeć mojego partnera.
Kiwnął głową na znak, że
zrozumiał. Westchnął głęboko, wykonał jakiś nieokreślony ruch
dłonią i skierował się do łazienki, pewnie w celu przebrania
się; tego dnia było wyjątkowo gorąco, a on się ubrał, jakby
było zaledwie dziesięć stopni. Poszedłem leniwie do pokoju,
rzuciłem torbę pod ścianę i już po chwili ponownie znalazłem
się w przedpokoju. Zauważyłem, że drzwi łazienki są lekko
uchylone i oczywiście podkusiło mnie, by zajrzeć do środka.
Niemal natychmiast tego pożałowałem.
Brązowowłosy stał po środku
pomieszczenia w samej bieliźnie, oglądając się uważnie w
lustrze. Jego ciało było pokryte licznymi siniakami i szramami;
pewnie dlatego trzymał torbę w ręce, zamiast zawiesić ją na
ramieniu. Od razu także zrozumiałem, dlaczego mój dotyk i objęcie
sprawiły mu ból. Nagle spojrzał w stronę wejścia i zamarłem,
oczekując na jego reakcję. Westchnął rozdzierająco, po czym
podszedł bliżej i przywołał mnie gestem dłoni do siebie.
-Teraz już wiesz – mruknął,
zatrzaskując łazienkę. - Nieźle mnie w szkole wytresowali, co? -
dodał roztrzęsionym głosem, zaciskając powieki, by powstrzymać
się od płaczu. W tamtym momencie stałem jak zamurowany, mierząc
jego przesadnie szczupłe ciało wzrokiem. Skórę miał niemal
przezroczystą i cienką jak papier, prawie widziałem przez nią
jego żebra. Gdy zerknąłem na kości biodrowe, miałem wrażenie,
że jeszcze chwila i przebiją się na zewnątrz. Nigdy nie widziałem
kogoś tak okropnie chudego. Kilka chwil później chyba uznał, że
wystarczy tych oględzin, bo przysiadł na wannie, kurczowo
zaciskając dłonie na kolanach. Odruchowo usiadłem obok niego,
wpatrując się w jego twarz ze zmartwioną miną.
-Gnidy – warknąłem w końcu,
obserwując paskudne siniaki, które na jego bladej skórze robiły
podwójne wrażenie. Domyśliłem się, że to Suzuki zgotował mu
istne piekło na Ziemi; pewnie Kouyou czuł się, jakby za życia
odprawiał jakąś niesprawiedliwie zadaną pokutę.
-A ja tylko chciałem, żeby ktokolwiek
mnie polubił.. Ale niestety, kiedy ktoś się dowiaduje, że jesteś
inny, kpiny stają się nieodłączną częścią twojego życia.
-Shima.. - westchnąłem, obejmując go
najdelikatniej, jak potrafiłem. - Nie mam pojęcia, dlaczego robią
ci taką krzywdę, ale wiem jedno : nie powinieneś im tak się dać
zastraszać.
-Łatwo ci mówić! - wykrzyknął,
zanosząc się płaczem. - To nie na tobie się wyżywają, bo
uznali, że jesteś świetnym obiektem na wyładowanie agresji.
-Jutro w szkole wstawię się za tobą,
jeśli coś będą próbowali ci zrobić, obiecuję.
-Nie chcę znowu dostać wpierdol, to
boli!
Zmarszczyłem brwi i pogładziłem
delikatnie palcami jego ramię; właściwie, to nie miałem pojęcia,
co zrobić. Kilka chwil później poczułem, jak ostrożnie opiera
głowę o moje ramię i usiłuje uspokoić szloch. Po raz pierwszy
także odwzajemnił mój uścisk i uniósł przy tym wzrok. Ulżyło
mi, gdy ujrzałem ten ciepły, sympatyczny uśmiech.
-Ten dzień był stanowczo zbyt długi
– oświadczył Kouyou, siedząc na moim łóżku i wyciągając
przed siebie nogi; dopiero wtedy zauważyłem, że nóg mogłaby mu
pozazdrościć niejedna dziewczyna.
-Masz rację – przyznałem, nadal
zastanawiając się nad jedną rzeczą. - Shima, słuchaj.. Jeśli
nie chcesz, to nie odpowiadaj mi na to pytanie, dobrze? Ale chciałbym
wiedzieć, dlaczego ten palant robi ci z życia piekło.
-No dobrze – westchnął cicho,
przysuwając się do mnie niepewnie. Kiwnąłem głową i objąłem
go ramieniem, zamieniając się w słuch. - Kiedyś z nim byłem..
Cicho, Yuu! Wiem, jak to brzmi, ale.. Ale w pierwszej klasie,
któregoś dnia podszedł do mnie i oświadczył, że bardzo mu się
podobam i że wie o mojej orientacji. Wtedy nie zastanawiałem się,
skąd się o tym dowiedział, ale w tamtym momencie nie obchodziło
mnie to. Chciałem po prostu być szczęśliwy. I tyle. Byliśmy ze
sobą ponad miesiąc, po czym oświadczył, że to była tylko i
wyłącznie zabawa. Chciał sprawdzić, czy plotki o moim
homoseksualizmie są prawdą. Kiedy to mówił, śmiał mi się
prosto w twarz, a ja miałem ochotę zniknąć na zawsze.
Takie wyznanie w zupełności mi
wystarczyło, ale on kontynuował.
-Wszystkim rozpowiedział to, czego się
o mnie dowiedział. Pewnie wszyscy by zapomnieli o tym, gdyby nie
fakt, że zaczął się nade mną znęcać. Wtedy każdy uznał, że
za moją odmienność uczuć należy mnie karać i mieszać z błotem.
Utwierdził mnie tylko w przekonaniu,
że ludzie to wstrętne istoty. Zwierzęta atakują innych tylko
wtedy, gdy jest to niezbędne, by przeżyć. My często robimy to, by
poczuć się lepiej i kogoś stłamsić. Nie miałem pojęcia, co mu
odpowiedzieć, kiedy tak po prostu się przede mną otworzył. Chyba
pierwszy raz w życiu polubiłem kogoś tak szybko.
Rozmawialiśmy długo, nie ukrywając
niczego przed sobą. Opowiedziałem mu swoje życie, a on mi resztę
swojego, chociaż wcale tego nie wymagałem. To było takie miłe z
jego strony, że pokładał we mnie zaufanie; widocznie wiedział, że
ani tego nikomu nie powtórzę, ani nie będę się z niego śmiał.
Słusznie uważał. Gdy go słuchałem, patrzyłem uważnie na jego
niemal białą twarz. W pewnym momencie zaczął mówić dość
nieskładnie, tak, jakby nie był do końca świadomy tego, co
właśnie mi opowiada. Zerknąłem mu w oczy i z przestrachem
zauważyłem, że przestały cokolwiek wyrażać.
-Shima, co się dzieje? - spytałem,
chwytając go mocno za ramiona. Zwiesił głowę niczym szmaciana
lalka i zatrząsł się, szepcząc coś pod nosem. Przysunąłem ucho
bliżej jego ust i po chwili dosłyszałem, co z taką zawziętością
usiłował mi przekazać.
-.. móż mi, proszę.. Pomóż.. -
mówił cicho, zaciskając powieki. - J-ja.. Ja nie chcę już
umierać.. Już nie..
-Jak to”już”? - zdziwiłem się,
ujmując dłońmi jego policzki. Uniosłem jego twarz do góry i na
widok kontrastu zaczerwienionych powiek i niemal całkowicie
obojętnego wzroku prawie zachłysnąłem się powietrzem. Nie miałem
pojęcia, co mu było, a on najwyraźniej nie miał siły powiedzieć
czegokolwiek więcej. Chwyciłem go w pasie i położyłem obok
siebie, przytulając mocno jego ciało. Leżeliśmy objęci mimo, że
nic do siebie nie czuliśmy. A przynajmniej tak nam się wydawało.
Nad ranem obudził mnie głuchy odgłos
uderzenia czegoś o podłogę. Od razu zerwałem się na równe nogi,
przecierając wciąż śpiące oczy, jednocześnie chcąc zobaczyć,
cóż to tak hałasuje. Zrobiłem kilka kroków na przód, czego
natychmiast pożałowałem; przy ostatnim kroku stopę położyłem
wyraźnie na czymś kościstym. Zerknąłem w dół, mając nadzieję,
że to, co nadepnąłem, nie jest tym, czego się spodziewałem.
Jednak zdecydowanie urodziłem się pod złą gwiazdą; kucnąłem
szybko na dywanie, chwyciłem Kouyou pod pachy i uniosłem, klepiąc
go po policzkach.
-Shima! - krzyczałem, czując, jak
opuszcza mnie moje zwyczajowe opanowanie. - Shima, obudź się..
Był jeszcze zimniejszy, niż zwykle,
lodowaty wręcz. Jak trup. Przypomniałem sobie z lekcji biologii, że
zimne dłonie, stopy i nos mieli zazwyczaj ludzie mający problemy z
krążeniem. Nigdy bym się nie spodziewał, że szkolna wiedza
przyda mi się do tego typu sytuacji. Jedynym problemem było to, że
on nie miał zimnych tylko tamtych części ciała – cały był
niczym góra lodowa. Z niezwykłą łatwością uniosłem go do góry
i położyłem na łóżku, by po chwili popędzić do kuchni w
poszukiwaniu lekarstw. Gdy tam wpadłem, kątem oka dostrzegłem
zagryzmoloną kartkę, wyraźnie od jego matki:
“Kou, Yuu, w lodówce zostawiłam dla
Was śniadanie. Wystarczy, że podgrzejecie je w mikrofalówce, a do
szkoły zróbcie kanapki. Kiedy wrócę, pojadę na jakieś zakupy i
kupię trochę owoców. Synu, proszę, nie zapomnij o tabletkach!”
Tabletki, jedzenie.. Przecież on tych
leków wcale nie zażywał i właściwie nic nie jadł. Domyśliłem
się tego po jego zachowaniu; nawet pod swoim łóżkiem znalazłem
kilka pojedynczych, czerwonych tabletek. Nie pytałem, skąd się tam
wzięły, bo wiedza tego typu nie wydała mi się potrzebna. Aż do
teraz.
-Kurwa mać – warknąłem po
kilkunastu minutach, zaciskając dłonie w pięści. Nie znalazłem w
kuchni żadnych lekarstw, które miałyby jakikolwiek związek z
układem krążenia. Nie było tam nawet czegoś w stylu Centrum,
które zawierało mnóstwo witamin i pierwiastków, a już po
wyglądzie brązowowłosego można było się domyślić, że mu ich
brakuje. Kotłowałem się w tej złości jeszcze przez kilka chwil,
gdy nagle poczułem, jak żołądek skręca mi się w coś na kształt
muszli ślimaka. Otworzyłem więc lodówkę – o, leki! - i
chwyciłem pospiesznie coś do jedzenia. Pochłonąłem kilkoma
kęsami zimną jajecznicę i grzankę, by po chwili chwycić
zdecydowanym ruchem opakowanie z tabletkami. Było do połowy puste.
Postanowiłem pobiec i sprawdzić, czy
się nie obudził. Gdy wszedłem do pokoju, nadal leżał bez ruchu;
gdy patrzyłem na jego twarz, wydawało mi się, że jest smutny.
Smutny i chory. Kiedy tak siedziałem obok niego i gładziłem
bezmyślnie jego ramię, jedyną słuszną rzeczą wydało mi się
zadzwonienie po lekarza.
-No niestety, musimy go zabrać do
szpitala – oświadczył pół godziny później lekarz, chowając
stetoskop do walizki.
-Nic mu nie będzie? - spytałem dość
naiwnie, ściskając delikatnie dłoń Takashimy; nadal była
niesamowicie zimna.
-Zobaczymy.
-Jadę z panem.
Już pewnie chciał mnie powstrzymać,
lecz moja mina musiała świadczyć o głębokiej determinacji. Jeśli
dzień w szkole miałem zawalić z powodu jego złego stanu zdrowia,
to wolałem być przy nim, niż zamartwiać się samemu w domu.
Wziąłem go ostrożnie na ręce i udałem się za doktorem,
uważając, żeby nie spaść ze schodów razem z nim. Na parkingu
stał samochód, do którego wsiedliśmy; podczas jazdy co chwila
oglądałem się do tyłu, by sprawdzić, czy nadal jest
nieprzytomny.
-To ktoś bliski? - usłyszałem w
pewnym momencie. Uniosłem brwi i zacząłem zastanawiać się nad
odpowiedzią, która okazała się być trudniejsza, niż mogłoby
się wydawać. Na pewno uważaliśmy się za przyjaciół pomimo tak
krótkiej znajomości. Jednak zaraz po tym wniosku doszło do mnie,
że uwielbiałem go słuchać i na niego patrzeć. Uważałem, że
jest mądry i przystojny, a jednocześnie okropnie zagubiony w swojej
sytuacji życiowej.
-Najlepszy przyjaciel –
odpowiedziałem, uważając, że to najbezpieczniejsza możliwa opcja
do wyjaśnienia mojego przejęcia i zdenerwowania. Mężczyzna kiwnął
ze zrozumieniem głową, a mi się wydało, że całkowicie mnie
przejrzał.
W szpitalu kręciło się sporo ludzi.
Nigdy nie lubiłem takich miejsc jak szpitale czy cmentarze; o ile w
placówkach medycznych przeszkadzał mi tłum, o tyle na cmentarzu mi
go brakowało. Tuż przy wejściu posadziłem Shimę na wózku, by
przewieźć go na izbę przyjęć. Na szczęście potraktowali nas,
jakbyśmy przyjechali z wypadku, bo inaczej siedzielibyśmy tam kilka
godzin. Nie mógłbym dłużej patrzeć na jego bladą, wychudzoną
sylwetkę. Kiedy wwiozłem go do pomieszczenia, natychmiast zajął
się nim cały sztab pielęgniarek i lekarzy. Gdy położyli go na
kozetce, jedna z kobiet podeszła do mnie i oświadczyła, że ktoś
zada mi kilka pytań.
-Kto taki? - zmarszczyłem brwi w
geście zaniepokojenia; dopiero, co wszedłem, a już ktoś chciał
ze mną rozmawiać.
-Psychiatra – oświadczyła, a ja
spojrzałem na nią ze zdziwieniem. - Proszę tak nie patrzeć. Ten
chłopak ma mnóstwo siniaków, na dodatek wydaje się, że ma
anoreksję.
Już więcej się nie odezwałem, bo
zwyczajnie nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć. Dobrze
widziałem, że jest okropnie chudy, że został kilkakrotnie pobity,
a najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że bardzo się boi. To
mu przeszkadzało przebić się przez większość swoich problemów.
Kiedy tłum lekarzy wokół niego
zmalał, podszedłem nieco bliżej. Nie zauważyłem nawet, jak
siadam obok niego na łóżku i ze zmarszczonym czołem wpatruję się
w jego twarz, wyglądającą jak maska z wosku. Pod napiętą skórą
o szarawym odcieniu wyraźnie odznaczały się kości żuchwy, które
wyglądały, jakby miały zaraz ją przebić. Wzdrygnąłem się, gdy
uzmysłowiłem sobie, że spoglądam niemal na jego czaszkę,
powleczoną jedynie cienką powłoką skórną. Natychmiast
podniosłem się; mimo, iż wiedziałem, że on żyje, to nagle
skojarzył mi się z trupem.
-Nie jestem pewny, na jaki oddział go
przewieść – oświadczył lekarz, uzupełniając jakąś
kartotekę. Właściwie, to mu się nie dziwiłem. Psychiatria,
hematologia, czy może najlepiej oddział intensywnej terapii, żeby
zajęli się wszystkim naraz? Dobrze, że nigdy nie miałem ambicji,
by być lekarzem, bo chyba bym dostał nerwicy, wiedząc, że od
moich decyzji zależy ludzkie życie.
-Będziesz się nim opiekował? -
usłyszałem nagle; odwróciłem głowę w kierunku lekarzy i bez
większego namysłu kiwnąłem głową.
-To nie może być na oddziale
intensywnej opieki, tam odwiedziny są mocno ograniczane –
stwierdziła kobieta o stanowczym, mocnym głosie, lecz o łagodnym
wyrazie twarzy. Wyglądało na to, że pozostali bardzo się z nią
liczyli, bo kiwali aprobująco głowami. - No dobrze, nie ma czasu na
myślenie. W zawodzie lekarza ważna jest też intuicja i wyczucie, a
właściwie, są one najważniejsze w kryzysowych sytuacjach. Nie
wystarczy znać na pamięć wielkich księg z pojęciami medycznymi,
żeby być dobrym. Trzeba po prostu znać człowieka.
Pewnie miała rację. Nie mogłem jej
tego powiedzieć, w końcu nie jestem specjalistą. Ludzie są zbyt
skomplikowani, a na pomysł, jak pomóc temu zagubionemu człowiekowi,
zupełnie nie mogłem wpaść.
Okazało się, że musiałem uzupełnić
za niego kartę wpisu, bo nie znali jego danych osobowych. No dobrze,
imię i nazwisko znałem, adres też, ale daty urodzenia nie. W tym
momencie uświadomiłem sobie, że rozmawialiśmy o niemal wszystkim,
a zapomniałem spytać go o tak prozaiczną rzecz, jak urodziny.
-Nie, przykro mi – wyjąkałem, gdy
lekarz się spytał, czy napewno nie znam tej daty. Były dwa
wyjścia: zadzwonić do szkoły, albo do jego matki. Pomyślałem, że
i tak trzeba będzie ją powiadomić, ale nie miałem jej numeru.
-No to dzwonimy do szkoły –
postanowiła tamta kobieta, siadając przy telefonie. - Które to
liceum?
Podałem nazwę szkoły, do której
uczęszczaliśmy i usiadłem obok, żeby w razie czego przekazywać,
jak to się stało, że Shima jest w szpitalu. Kiedy skończyliśmy i
zawieźliśmy go na oddział, nawet nie zdawałem sobie sprawy z
tego, jak wiele czasu spędzę w tym szpitalu, i ile najem się w
między czasie nerwów.
Naprawdę dużo czasu minęło, zanim
otworzył oczy. W między czasie kilkakrotnie doznawał niemal
zapaści z powodu nagłych spadków ciśnienia krwi. Gdy to się
działo, czułem się okropnie bezradny, siedząc tak po prostu na
korytarzu. Wtedy zawsze wyganiano mnie z sali, bym nie przeszkadzał;
najwyżej raziło ich moje emocjonalne podejście do sprawy. Nic nie
mogłem poradzić na to, że się o niego martwiłem. Że bałem się,
czy przeżyje. Że coś do niego czułem..
Spędzałem z nim tyle czasu, ile tylko
mogłem, śpiąc jedynie po trzy godziny na dobę, z głową opartą
o jego łóżko. Po tygodniu takiego trybu życia przypominałem
trupa, ale to nie było ważne. Zadbam o siebie, kiedy będę
wiedział, że wszystko będzie w porządku.
Nie było dobrze. Kroplówka wcale nie
sprawiała, żeby nabierał masy, wręcz wydawało mi się, że robi
się coraz chudszy. Wiedziałem, że musi się obudzić, żeby
lekarze mogli zacząć go leczyć z niedożywienia. Patrząc na
niego, niemal sam czułem, jak przez nadmiar stresu tracę na wadze,
a w oczach pękają naczynka krwionośne ze zmęczenia.
Niemiłosiernie piekło i łzawiło. Któregoś dnia przyszła
pielęgniarka zmienić kroplówkę Shimie.
-Dobrze się czujesz? - spytała,
patrząc na mnie z niepokojem. Co miałem odpowiedzieć? Wiem, że
wyglądam jak dziad, a czuję się jeszcze gorzej, ale nie musiała
mi pani tego uświadamiać? Westchnąłem jedynie, zastanawiając się
nad jedną rzeczą. Dlaczego ani razu nie widziałem jego matki?
Wydawała mi się osobą, która kocha swojego syna, więc dziwiła
mnie jej nieobecność. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego; drzwi
otworzyły się, a w progu stanął Akira. Ten sam Akira, który był
twórcą większości ran na ciele i psychice Shimy. Odruchowo
ścisnąłem jego lodowatą dłoń.
-Czego chcesz? - spytałem, patrząc na
niego gniewnie. W pokoju jeszcze była pielęgniarka, więc nie
odważyłby się zepsuć aparatury czy czegokolwiek innego.
-Nie denerwuj się – poprosił
spokojnie, podchodząc bliżej łóżka. - To, że go nienawidzę i
potępiam nie znaczy, że chciałem, by wylądował w szpitalu.
Te słowa wyraźnie zaniepokoiły
pielęgniarkę. Dyskretnie wyszła z pokoju, a po kilku chwilach
wróciła w towarzystwie lekarza prowadzącego; jego wyraz twarzy u
każdego wywołałby strach. Położył dłoń na ramieniu Akiry.
-Musimy porozmawiać – oświadczył,
po czym wyprowadził go na korytarz. Postanowiłem zamknąć pokój
od środka i otwierać go jedynie na wypadek odwiedzin kogoś z
personelu. Każdy inny gość był w grupie ryzyka.
Następnego dnia zaczął dokuczać mi
ból pleców od zbyt długiego siedzenia. Miałem ochotę płakać
nad tym wszystkim, rzucić to w cholerę i najchętniej zgłosić się
jako pacjent oddziału psychiatrycznego, taki byłem wykończony.
Jednakże nie mogłem zawieść Kou, nie mogłem i nie chciałem.
Musiałem być przy nim w momencie, gdy otworzy oczy. Nie mógł
poczuć, że jest sam na tym świecie. Już nie.
Kilka dni później stało się. Była
noc, jak zwykle przysypiałem przy jego łóżku i nagle poczułem,
jak delikatnie porusza palcami. Ścisnąłem je wtedy nieco mocniej i
podniosłem głowę; Shima spojrzał na mnie dziwnie pustymi oczyma,
a ja nie mogłem się powstrzymać od przytulenia go. Zachowałem
przy tym odpowiednią delikatność, w końcu był chory.
-Shima.. - westchnąłem, a po moich
policzkach popłynęły łzy. Ten płacz wyrażał wszystko,
zmęczenie, nadzieję, radość z jego przebudzenia.. Uniósł dłoń
i przetarł moją wymęczoną ostatnim miesiącem twarz.
-Nie płacz.. - poprosił cicho;
rozpłakałem się jeszcze bardziej.
Rano lekarz odetchnął z ulgą,
widząc, że Kouyou się obudził. Poprosił mnie, żebym zaprowadził
go do pokoju pielęgniarek, gdzie go zważą i zbadają. Szczerze
mówiąc, mądrzejszą opcją wydawało mi się zanieść go tam.
-Rozumiem pańskie intencje, ale musi
się poduczyć chodzenia. Bardzo długo leżał – oświadczył
mężczyzna, widząc moje wyczyny. Kiwnąłem głową i pomogłem mu
wstać. Poruszał się bardzo wolno i opornie, jakby sprawiało mu to
ogromne cierpienie.
Rekonwalescencja wydawała mi się
syzyfową pracą; coś mu wychodziło, ale zaraz potem upadał i
zniechęcał się niepowodzeniem. Byłem przy nim cały czas, a gdy
któregoś wieczoru zostaliśmy sami i miał siłę normalnie mówić,
zaczęliśmy rozmawiać.
-Okropnie wyglądasz – stwierdził,
przyglądając mu się uważnie.
-Dziękuję za komplement –
mruknąłem, przyglądając się swoim paznokciom. Porobiły się na
nich białe plamy; niedobór cynku.
-Źle mnie zrozumiałeś. Nie miałem
na myśli tego, że jesteś brzydki, po prostu.. Schudłeś na
twarzy, a na białkach oczu masz pomarańczowe plamki.
-To z niewyspania. Shima, jak się
czujesz?
-Nie zmieniaj tematu – zmarszczył
brwi, patrząc na mnie w napięciu. Widziałem, że się przejmuje
tym, jak zmizerniałem. Nie miałem jednak o to żalu do niego,
przeciwnie, cieszyłem się, że żyje i ma się coraz lepiej.
Udawało mi się namawiać go do jedzenia małych porcji i leczenia
anemii. Widziałem, jak zaczyna się uśmiechać; wtedy moje usta
rozciągały się w bezwiednym uśmiechu.
-Gratuluję, przytyłeś już pięć
kilogramów – oświadczyła pielęgniarka, gdy stał na wadze w jej
pokoju. Zapisała wynik na karcie zdrowia, a ja nie mogłem uwierzyć,
że tak łatwo szło.
-To dzięki tobie – stwierdził,
siadając na swoim łóżku. Wtedy chwycił moje dłonie i spojrzał
mi głęboko w oczy, a serce zaczęło bić jak szalone. Scena rodem
z jakiegoś filmu romantycznego o nastolatkach, z jedną tylko
różnicą – obaj byliśmy chłopakami.
-Shima..
-Ciii.. - szepnął, kładąc palec na
moich ustach. Powoli zbliżał się do mnie; ja również się do
niego zbliżyłem, jednak w nieco innym sensie. Po prostu nie
potrafiłem już sobie wyobrazić dnia bez spędzania z nim czasu.
Przywykłem do faktu, że jest gdzieś obok, a ja mu towarzyszę;
coraz bardziej cieszyłem się z tego faktu świadomie, a nie
podkorowo.
Siedziałem obok niego. Najpierw
położył dłoń na moim policzku i pogładził go czule, a ja
wzdrygnąłem się, gdy poczułem ten znajomy chłód. Kilka chwil
później jednak przywykłem do niego, a nawet uśmiechnąłem się.
Shima odwzajemnił ten uśmiech, przysunął się bliżej mnie; tak
blisko, że czułem, jak nasze uda stykają się ze sobą. Uniosłem
dłoń i, całkiem śmiałym ruchem, zaczesałem jego rudawe włosy
za ucho.
-Dziękuję, że byłeś ze mną cały
ten czas.. - szepnął; jego wargi były już bardzo blisko moich
ust. Był tak blisko, że widziałem drobne zmarszczki przy
zewnętrznych kącikach oczu. Tak blisko, że słyszałem jego bicie
serca.
Tak. Był stanowczo za blisko, a jednak
nie miałem nic przeciwko temu.
Pierwszy raz pocałował mnie ktoś,
kto zdawał się naprawdę mnie lubić. Kiedy oderwał swoje wargi od
moich, uśmiechnął się na widok lekko zaróżowionych policzków.
-Myślałem, że to ty wykonasz
pierwszy krok.. - mruknął; nie czułem w jego głosie nutki zawodu,
bo jej zwyczajnie nie było.
-Nie sądziłem, że będziesz chciał
całować kogoś, kto wygląda jakby nie spał od roku –
zażartowałem, nawijając na palec kosmyk jego włosów. W tym
momencie uświadomiłem sobie, że czuję coś do niego już od
jakiegoś czasu; możliwe, że od wtedy, kiedy położyłem jego
zemdlone ciało na łóżku, a sam położyłem się obok.
-Jesteś piękny – usłyszałem.
Poczułem się wtedy tak wspaniale, jak jeszcze nigdy w życiu.
-Gotowy? - spytałem tydzień później,
gdy obaj stanęliśmy na progu szpitala. Spojrzałem na niego
uważnie; pozbył się cieni pod oczami, nabrał prawie normalnych
kolorów na twarzy. Aż chciało mi się uśmiechać, kiedy na niego
patrzyłem.
-Gotowy – potwierdził, ściskając
moją dłoń. Wyszliśmy z tego budynku, szczęśliwi, że ten
stresujący okres wreszcie się skończył. Pierwsze, co przyszło mi
do głowy po wejściu do mieszkania Shimy to to, że muszę się
wyspać. Ciągle na niego zerkałem podczas wykonywania codziennych
czynności: kiedy zmywał naczynia, ścierał kurze z półek. Nadal
był chudy, ale w jakiś taki zdrowszy sposób, jeśli bycie
nienaturalnie szczupłym można nazwać zdrowym. Miałem na myśli
to, że nie był już tak straszliwie blady, częściej się
uśmiechał i ogólnie sprawiał lepsze wrażenie. Obaw nabrałem,
gdy przyszła pora na jedzenie. Siedząc przy stole uważnie
przyglądałem się jego poczynaniom; ujął widelec w dłoń, wbił
go w kawałek kurczaka.. Zjadł! Byłem przeszczęśliwy.
-Czemu się tak szczerzysz? - spytał,
żując jeszcze mięso. Zaśmiałem się jedynie i sam zacząłem
jeść, ciesząc się z naszego wspólnego sukcesu. Nie zjadł co
prawda wszystkiego, bo zostawił połowę porcji ryżu, ale nie
spodziewałem się, że zje cały posiłek.
-Grzeczny chłopiec – uśmiechnąłem
się do niego. Już spodziewałem się usłyszeć jakąś złośliwą
odpowiedź, ale on tylko wstał od stołu i pociągnął mnie w
stronę swojego pokoju. Przez to, że w ogóle nie wchodziliśmy do
salonu, nie zauważyliśmy białej kartki leżącej na szklanym
stole.
-Kocham cię – powiedział, tak po
prostu, jakby była to najłatwiejsza rzecz na świecie. Zareagowałem
– wbrew sobie – dość nieoczekiwanie; ująłem palcami brodę
Shimy, by móc wpatrywać się w jego ciemne oczy. Nie powiedziałem
nic, co mogłoby go zaniepokoić. - B-bo widzisz.. - zaczął. -
Byłeś przy mnie cały ten czas, pomagałeś, przeze mnie twoje
zdrowie wisiało na włosku, a mimo wszystko ciągle jesteś u mego
boku. To chyba naturalne, że się w tobie zakochałem.. - szeptał;
przez cały ten czas ani razu nie mrugnął. Nie mogłem wykrztusić
z siebie ani słowa. Położyłem dłonie na szczupłych ramionach
chłopaka i tym razem to ja go pocałowałem. Klasyczne do bólu love
story? Nawet jeśli, to byłem szczęśliwy z takiego obrotu spraw.
Zgodnie z tym, co kiedyś mu powiedziałem, płeć nie miała dla
mnie znaczenia. Zdałem sobie sprawę z tego, że musiałem coś do
niego poczuć już w szpitalu, podczas tych bezsennych nocy, kiedy
czuwałem nad nim i jego życiem.
Następny cios dla Shimy nadszedł wraz
z wizytą w salonie; biała kartka wyglądała niepokojąco w
zestawieniu ze spalonym do połowy papierosem, leżącym w
popielniczce.
Drogi Kouyou,
Piszę do Ciebie, bo nie potrafię
wziąć się w garść i porozmawiać o tym z Tobą osobiście.
Dowiedziałam się przed chwilą, że jesteś w szpitalu i Twoje
życie wisi na włosku. To dla mnie wystarczające świadectwo mojego
nieudolnego wychowania; świadomość, że nie dopilnowałam Cię
dostatecznie, jest dla mnie zbyt destrukcyjna. Nie potrafię znaleźć
dla siebie wystarczającego usprawiedliwienia, by pozostać tu. Nie
potrafię też pójść do Ciebie i spojrzeć Ci w oczy. Nie potrafię
czekać na Twój powrót. Może to i samolubne, ale uważam, że nie
zaopiekuję się Tobą tak dobrze, jak Twój kolega, Yuu. Dlatego
odchodzę. Mam nadzieję, że wybaczysz mi to, że nie sprawdziłam
się jako matka.
Mama.
Nie trzeba było
długo czekać na jego reakcję. Łzy popłynęły po twarzy Shimy
niemal natychmiast, jakby wiedział, czego dotyczy owy list. Również
go przeczytałem; moją uwagę przykuł fakt, że nie napisała, w
jaki sposób odchodzi z tego świata. Zaraz potem uświadomiłem
sobie, że nikt przecież w liście nie zaznacza takich rzeczy.
-Leki – szepnął
Shima, mnąc w dłoni list. - Leczyła się na depresję. Moja
choroba dotknęła i ją, Yuu..
Nie wiedziałem,
jak mam zareagować; treść tego listu dobiła mnie w niemal równym
stopniu, co Shimę. W końcu zdążyłem przywyknąć do tej miłej
kobiety, tak zażarcie walczącej o swojego syna. Przypomniałem
sobie pierwszy dzień, w którym zawitałem do ich domu, jak na mnie
krzyczała, chciała wygonić z mieszkania.. Westchnąłem, nie będąc
z stanie spojrzeć na brązowowłosego; przysunąłem się do niego
jednak i delikatnie objąłem, usiłując jakoś go pocieszyć.
-Cii, kochanie..
Pierwszy raz go tak
nazwałem i to chyba sprawiło, że poczuł się odrobinę lepiej;
przynajmniej tak wnosiłem po niepewnym uśmiechu, który zagościł
na jego ustach. Zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób odeszła;
tabletki? Pobliska rzeka? Nie chciałem poruszać tego tematu z Kou.
Nie teraz, kiedy sprawa była jeszcze dość świeża.
Postanowiliśmy nie
wnosić sprawy na policję. Byliśmy zbyt młodzi, by zajmować się
i szkołą, i ewentualnym śledztwem, później pogrzebem. Mieliśmy
tylko nadzieję, że matka Shimy, gdziekolwiek była, nie miała o to
do nas pretensji.
Od tych wydarzeń
minął rok. Zaczynaliśmy właśnie klasę maturalną, szczęśliwi,
że mamy siebie i nikt więcej nie był nam potrzebny. W przeciągu
tego roku Shima przytył jeszcze trochę i wyglądał już naprawdę
dobrze.. Choć osobiście bym wolał, żeby posturą zbliżył się
do mojej.
-Przecież jestem
wyższy – marudził, gdy mówiłem, żeby przytył jeszcze trochę.
- Moje nogi zawsze będą dłuższe, na dodatek sprawiające wrażenie
szczuplejszych. Nie narzekaj; poza tym, chyba nie chcesz sypiać z
sumo?
Poruszył wtedy
kwestię, o której rozmawialiśmy wielokrotnie: seks. Spaliśmy co
prawda w jednym łóżku, ale jeszcze nigdy nie kochaliśmy się ze
sobą. Nie naciskałem na niego między innymi z powodu jego
szczupłej figury; zwyczajnie bałem się, że zemdleje w trakcie.
Poza tym.. Jeszcze nigdy tego nie robiliśmy, ani ja, ani on.
Jak miałem się
przekonać, to miało zmienić się już niedługo.
Parę dni później
wróciłem do domu spóźniony, ponieważ musiałem odebrać
pieniądze z banku. Otóż mój chrzestny, po wysłuchaniu całej tej
historii, zobowiązał się łożyć na nasze utrzymanie. Staraliśmy
się nie szaleć z wydatkami, kupować najtańsze rzeczy i polować
na wyprzedaże. Żadne z nas nie skarżyło się na taki tryb życia;
przecież mieliśmy siebie, prawda? To rekompensowało braki drogich
rzeczy.
Kiedy przekroczyłem
próg klatki schodowej, na dworze było już ciemno, więc zapaliłem
światło. Wszedłem na pierwsze piętro, wsunąłem klucz do zamka i
otworzyłem drzwi. Nie wiedzieć dlaczego, w całym mieszkaniu
światło było zgaszone; czyżby Shimy nie było? Moją uwagę
przykuł tlący się blask z naszej sypialni. Ściągnąłem więc
pospiesznie buty i poszedłem tam; zachłysnąłem się niemal
powietrzem, gdy zobaczyłem, że w całym pomieszczeniu, na półkach
i parapecie stoją pachnące jaśminem świece. Dopiero po chwili
kątem oka zauważyłem leżącego w łóżku Shimę; takiego
pięknego, idealnego, mojego Shimę. Westchnąłem, przymykając na
moment powieki. Doskonale wiedziałem, do czego to prowadziło. Nie
bałem się jednak. Oczekiwałem na tą chwilę, wiedząc, że kiedyś
ona nadejdzie.
Rozebrałem się ze
wszystkich ubrań, albowiem Kou leżał w łóżku całkiem nagi.
Domyśliłem się tego po rumieńcu, dojrzanym przeze mnie w blasku
świec. Złożyłem ciuchy i odłożyłem je na bok, po czym
wślizgnąłem się pod ciepłą kołdrę obok chłopaka.
Przez następne
kilkanaście minut dotykaliśmy nawzajem swoje nagie ciała, poznając
je całkowicie. Wciąż niepokoiłem się, gdy wyczułem jakąś
bardzo wystającą kość na jego ciele; najmocniej odznaczały się
obojczyki i kości biodrowe. Masowałem je wtedy, aż skóra w tym
miejscu nie poczerwieniała. Starannie omijałem okolice genitaliów
Shimy; jeszcze się wstrzymywałem, on zresztą też. Byliśmy
ciekawi, ale i strasznie nieśmiali w tym wszystkim. Zauważyłem, że
chłopak wzdychał, gdy dotykałem okolic jego sutków, więc
poszedłem właśnie tym tropem. Zacząłem zataczać wokół nich
kółeczka, aż docierałem do brodawki; wciąż spoglądałem w te
czekoladowe, błyszczące oczy, które wpatrywały się we mnie z
dozą ekscytacji.
-Yuu.. Trochę się
boję. - wyszeptał; no tak, niemal oczywiste było, że to on będzie
tym “na dole”, więc naturalnie bał się bólu. Ostatecznie,
wystarczająco się już w życiu nacierpiał.
-Spokojnie. Będę
delikatny. - obiecałem z uśmiechem, gładząc czułym ruchem jego
policzek. Uniosłem się i ostrożnie ułożyłem na jego ciele;
zacząłem całować całe ciało Kou, czując, jak rozluźnia się
pod moimi wargami. W pewnym momencie zrobiło się tak gorąco, że
odrzuciłem kołdrę gdzieś w bok. Zszedłem nieco niżej, by móc
ucałować jego podbrzusze. Wtedy poczułem, jak zadrżał.
Nie musiał robić
nic specjalnego, żebym stwardniał. Wystarczała mi sama jego
obecność, takiego nagiego i bezbronnego, no i dotyk, tak delikatny,
jak niepewny. Wciąż czułem, jak wędrował miękkimi opuszkami
palców po wewnętrznej stronie moich ud; to powodowało u mnie
dreszcze na plecach. Czułem, że nadszedł “ten moment”.
-Rozchyl uda. -
szepnąłem, a on zrobił to, o co go poprosiłem. Widziałem, że
się boi; nic dziwnego. Jeszcze jedno ciche westchnienie i ułożyłem
się między jego szczupłymi nogami. Postanowiłem kochać się z
nim w pozycji klasycznej, by móc widzieć piękną twarz chłopaka.
Chciałem móc obserwować reakcje Shimy. Chwyciłem go za nogi, by
oprzeć je na swoich biodrach i ostrożnie naparłem sztywnym
członkiem na jego wejście. Wtedy nie wiedziałem, że dobrze by
było go rozciągnąć; pewnie mniej by go bolało. Aż szkoda mi
było patrzeć na tą wyrażającą ból twarz, kiedy powoli wsuwałem
się w rozgrzane ciało. Widząc, jak po twarzy Kou spływa kilka
pojedynczych łez, chciałem przestać. Autentycznie nie chciałem
sprawiać mu bólu.
-N-nie.. Nie
przestawaj.. - poprosił, gdy już chciałem się odsunąć. Wtedy
zrobił coś nieoczekiwanego: uśmiechnął się.
-Jesteś pewny?
-Kocham cię. -
powiedział cicho, ale tak, żebym to usłyszał. Wszedłem w niego
do połowy; chyba przyzwyczaił się do obecności czegoś w swoim
ciele, bo łzy przestały się wydobywać z jego oczu. Rozluźnił
się już całkowicie.
-Ja ciebie również.
- odpowiedziałem, uśmiechając się do niego ciepło. Zacząłem
się w nim powoli poruszać; to było coś wspaniałego. Czułem, jak
ciasne wnętrze chłopaka opina się na każdym milimetrze mojego
penisa, co powodowało, że niemal wariowałem. Z biegiem czasu nieco
przyspieszałem swoje ruchy, tak, by i jemu było dobrze. Wnosząc po
przeciągłych westchnieniach, które wypływały z pomiędzy jego
warg, tak właśnie było.
W pewnym momencie
musiałem uderzyć główką penisa o jakiś czuły punkt w ciele
Shimy, bo krzyknął, otwierając szeroko oczy. Z początku
pomyślałem, że coś go okropnie zabolało, ale po chwili dotarło
do mnie, że był to krzyk przyjemności. Poznałem to po jego
zamglonych oczach i zadowolonym uśmiechu; w tym momencie wiedziałem
już, że kochać się z nim jest czymś naprawdę niezwykłym.
Coś mnie tknęło
i zabrałem jedną dłoń z jego nogi, by móc zacząć masować jego
członka. Wtedy przekonałem się, że jęki, które wydobywały się
z ust Kou, były najpiękniejszą w świecie melodią. To mnie
zdecydowanie nakręcało; do tego stopnia, że znowu przyspieszyłem.
Nie wytrzymaliśmy zbyt długo; jeszcze nie byliśmy tego nauczeni.
Szczyt osiągnęliśmy jednocześnie, co było dla mnie kolejnym
znakiem, że idealnie do siebie pasujemy. Jęknąłem przeciągle,
przymykając powieki; oczywiście, wcześniej słyszałem, że seks
jest przyjemny, ale nie wiedziałem, że aż tak. Opowiadali mi to
koledzy, którzy uprawiali go z przypadkowymi dziewczynami; pod tym
względem byłem chyba jakiś staroświecki, bo wolałem poczekać na
kogoś, kogo pokocham. I nie żałowałem swojego wyboru.
-Dziękuję. -
wyszeptał Kou, gdy ułożyłem się obok niego. Przytuliłem go
mocno do siebie, bo czułem, że właśnie tego teraz potrzebuje.
Objął mnie delikatnie w pasie, jak to on i potarł nosem o mój
policzek.
-Nie ma za co.
Wtedy staliśmy się
sobie tak bliscy, jak to tylko możliwe. A ja wiedziałem, że już
nic nie ma prawa pójść nie po naszej myśli.