piątek, 20 grudnia 2013

Pure Beauty 7.

Witam Was! Jak przedświąteczne nastroje? Mam nadzieję, że wszyscy spędzicie święta spokojnie i dostaniecie wymarzone prezenty; jako, że nie będę dodawać już niczego przed świętami, życzę Wam wszystkim wesołych i radosnych świąt. A teraz miłego czytania!

Shimie tak dobrze się leżało na ramieniu Yuu, że zasnął; obejmował go w pasie, cicho pochrapując przez rozchylone wargi. Czarnowłosy nie miał serca go budzić, ale w końcu musiał wstać; wołała go matka, która właśnie zrobiła kolację. Kolację? To aż tyle leżeli na jego łóżku?
-Kou-chan, wstawaj. - mruknął, trącając delikatnie ramię chłopaka. Nie podziałało, nadal spał w najlepsze, więc Yuu wpadł na inny pomysł. Podniósł się ostrożnie i zawisł nad rudowłosym, wpatrując się w jego śpiącą twarz. Najpierw musnął ustami policzek Shimy; na nic. Pocałował go w nos – nadal spał. Zdecydował się na ostateczny krok; przytknął swoje wargi do jego, rozchylił je językiem i wtargnął nim do ich wnętrza. Usłyszał po chwili dziwny, zduszony jęk; podziałało. Uniósł spojrzenie znad jego nosa na oczy i uniósł lekko kąciki ust, jakby chciał się uśmiechnąć. Po chwili oderwał się od niego.
-Witamy w świecie żywych. - zażartował Yuu, siadając na biodrach Kou. Pomyślał w duchu, że wygląda wyjątkowo rozkosznie, taki zaspany i ze śpioszkami w kącikach oczu; palcami uniesionej dłoni wyciągnął delikatnie śpioszki, które wytarł w chusteczkę. Rudowłosy mruknął coś niewyraźnie. Najwidoczniej jeszcze się nie obudził.
-Ile spałem? - spytał niemrawo, unosząc się na łokciach.
-Jakieś cztery godziny.
-Co? To która jest?
-No.. Dwudziesta.
Shima zaklął; obiecał sobie i jakiejś sile wyższej, że wróci w miarę wcześnie do domu i zrobi coś na obiad. Do tego ta potworna migrena, która zaczęła go łapać; ból był niemal nie do wytrzymania. Położył się z powrotem i przyłożył palce do skroni, by je pomasować. Nic z tego; nadal bolało jak cholera. Zacisnął powieki, jakby to miało sprawić, że przestanie boleć.
-Słuchaj, nie masz jakiejś tabletki na ból głowy?
-Chwileczkę.
Yuu zszedł z jego bioder i poszedł do kuchni, skąd wziął tabletkę i szklankę z wodą. Przyniósł ją chłopakowi; ten połknął posłusznie pigułkę i popił, przymykając po chwili oczy. Miał nadzieję, że pomoże. Czarnowłosy wpatrywał się z troską w twarz swojego.. Chłopaka? Partnera? Mniejsza o nazwę; był dla niego bardzo ważny. Pogładził go po policzku; był dziwnie ciepły. I blady.
-Może jesteś chory?
-Nie, nie. To pewnie ciśnienie. - odparł Kou, kładąc dłoń na kolanie chłopaka. Gdy drzwi pokoju otworzyły się, nawet nie miał czasu na cofnięcie dłoni; ale to była tylko Yumi, przed którą nie musieli się ukrywać. Dziewczyna uśmiechnęła się, widząc rękę Shimy na kolanie swojego brata; zawsze bała się, że Yuu zostanie sam. Wszystko przez to, jaki zaganiany niegdyś był. Na szczęście to się zmieniło; dla Kou zawsze znalazł czas. Tak jak teraz, kiedy leżeli razem już którąś godzinę z rzędu.
-Kolacja. - powiedziała, po czym z nieschodzącym z twarzy uśmiechem wyszła z pokoju. Shima z trudem podniósł się z materaca, wszystko przez ten ból głowy. Tabletka nie pomagała ani trochę, a on czuł, że jak zje, to zrobi mu się jeszcze bardziej niedobrze. Mimo tego usiadł przy stole i spróbował zjeść makaron z sosem, który podała mu mama Yuu. Zjadł całą porcję, podziękował i czym prędzej wrócił do pokoju czarnowłosego, gdzie zwinął się na materacu z dłońmi przy głowie. „Niech to się wreszcie skończy”, pomyślał, mając niemal łzy w oczach z bólu.
-I jak? - spytał troskliwie Yuu, siadając obok Shimy.
-Boli. - jęknął w odpowiedzi, czując, jak po jego policzku spływa kilka łez spowodowanych bólem. Czuł się okropnie, a każda próba podniesienia się kończyła zawrotem głowy.
-Zostań ze mną. Odpuszczę sobie jutro zajęcia i zostanę z tobą. - postanowił czarnowłosy, głaszcząc rudawe włosy chłopaka. - A ja tymczasem przejdę się do apteki. Tabletka, którą ci dałem, była na zwykły ból głowy. Kupię coś na migrenę.
-Jest prawie dziewiąta wieczór. Musiałbyś iść do całodobowej.
-Poszukam. Poczekasz na mnie tutaj?
-Poczekam.
W tym momencie Kou zdał sobie sprawę z tego, ile musi znaczyć dla tego chłopaka, skoro ten wychodzi wieczorem z domu by poszukać dla niego tabletek.


Minęło pół godziny, a Yuu nadal nie było. Shima był coraz bardziej zaniepokojony; było trochę późno, więc kto wie, co mogło mu się stać po drodze.
-Gdzie jesteś? - wyszeptał. Podniósł się z łóżka i wziął swoją torbę, w której miał butelkę wody. Zauważył w środku coś świecącego; zmroziło go, kiedy zobaczył kwadracik z folii. Zupełnie o nim zapomniał, wszystko przez ból głowy. Może głowa rozbolała go właśnie z braku narkotyków? Nie, niemożliwe, przecież od jednego razu nie można się fizycznie uzależnić. Psychicznie owszem, ale objawy somatyczne to zupełnie inna bajka. Rozejrzał się po pokoju, jakby się bał, że ktoś go podgląda; postanowił zaryzykować. Wszystko odbyło się jak za pierwszym razem: wyciągnął banknot, wsunął jeden jego koniec do folii, a drugi do nosa, po czym szybko wciągnął proszek. Zdążył jeszcze wrzucić staniol do swojej torby, przykryć go zeszytami i odłożyć wszystko na krzesło. Potem złapała go senność.


-Kou, śpisz?
Było już około jedenastej, gdy usłyszał to pytanie. Podniósł ociężałą głowę, by spojrzeć na Yuu; wydawał się być za taką leciutką mgiełką.
-Nie.. To znaczy, zdrzemnąłem się na moment.
-Mam dla ciebie tabletki. I coś do popicia.
Na dłoni Yuu spoczywały dwie podłużne tabletki, a w drugiej ręce gościła szklanka z wodą. Shima nie był pewny, czy powinien je zażywać; w kontakcie z narkotykiem mogło to być niebezpieczne.
-Dlaczego tak długo cię nie było? - spytał, próbując odwrócić uwagę od leków. Czarnowłosy usiadł na materacu łóżka, wzdychając cicho.
-Musiałem pojechać metrem do sąsiedniej dzielnicy, bo u nas jedyna całodobowa apteka jest w remoncie. Trochę mi zeszło, zanim ją tam znalazłem.
No tak, to było całkiem zrozumiałe. Yuu wyciągnął tabletki w stronę Kou; nie było odwrotu. Musiał je połknąć i zrobił to z nadzieją, że nie wywołają jakiejś niebezpiecznej reakcji z substancją, którą zażył nie tak dawno. Co prawda ból głowy prawie zniknął, bo heroina znieczulała go na to, ale mimo wszystko nie chciał odmawiać zażycia leku. To byłoby zbyt podejrzane; i tak się bał, że Yuu zacznie grzebać w jego torbie i znajdzie kawałek folii z resztkami proszku. Shima westchnął, przymykając powieki. Czuł się przytłoczony tym wszystkim. Czarnowłosy źle odebrał jego westchnienie; wziął je za objaw okropnej migreny. Położył się przy nim, przytulił i pocałował go w czoło, niczym małe dziecko. Rudowłosy spojrzał na niego; uśmiechnął się.
-Dziękuję za wszystko. - mruknął, będąc mu wdzięcznym za opiekę, ale i uczucie, którym go darzył.
-Nie ma za co. Prześpij się, pójdę na moment do Yumi.


-Śpi?
-Tak, zasnął. To trochę dziwne, że on tyle śpi. Jak przyszedłem, spał, teraz też.
-Może to działanie tych tabletek? Nie przejmuj się. - dziewczyna wzruszyła ramionami, kierując po chwili swój wzrok na ekran laptopa; na nim gościło zdjęcie modelki umalowanej przez Yumi w stylistyce gyaru; sztuczne rzęsy, powiększający oczy makijaż. Yuu przyjrzał się jej krytycznie.
-Nie podoba mi się ta estetyka kompletnie.
-Mi też nie, wolę ostrzejsze klimaty. Ale zlecenie to zlecenie.
Czarnowłosy kiwnął głową, wpatrując się tępo w zasłonięte niebieskimi soczewkami oczy modelki. Cieszył się, że z Kou nie było takich problemów; chociaż jak się go pomalowało, był ładniejszy od niejednej dziewczyny. Kiedy tak myślał, ze zdziwieniem zauważył, że dziewczyna na zdjęciu prawie nie ma źrenic. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy uświadomił sobie, że oczy Kou wyglądały identycznie, gdy popatrzył na Yuu ostatni raz przed zaśnięciem.


Dwie godziny później postanowił, że położy się obok Shimy. Ściągnął z siebie niemal wszystkie ubrania, po czym ostrożnie ułożył się na materacu. Nie chciał go obudzić.
-Dobranoc. - wymruczał mu do ucha, całując je po chwili. Położył dłoń na jego ramieniu; ze zdziwieniem zauważył, że jest zimne. Podniósł się i spojrzał na twarz Shimy; wyglądała normalnie, jak każdego człowieka, który śpi. Uspokoił się myślą, że widocznie ramię było zimne ze względu na to, że przykrył się tylko od pasa w dół. Zaraz podciągnął kołdrę wyżej i przytulił go do siebie, tak, by móc ogrzać nieco zmarznięte ciało.
Nie mógł w nocy spać. Nie wiedział, czy to zimne ramię nie dawało mu spokoju, czy też te zmniejszone źrenice. Czego mogły być wynikiem? Nie wiedział.
Nie wiedział, jak bardzo jest naiwny.


Rano Kou obudził się z uczuciem, że spał zdecydowanie zbyt długo. Przekręcił się na plecy; zauważył czarnowłosego, który nadal był pogrążony we śnie. Zerknął na zegarek; była dziesiąta. Uświadomił sobie, że nawet nie powiadomił matki, gdzie spędza noc. Podniósł się z materaca i pogrzebał w torbie, ignorując folię namolnie wciskającą mu się między palce. Chciał o niej jak najszybciej zapomnieć.
W końcu wyciągnął telefon. No tak, dźwięki były wyciszone, więc nie słyszał, jak mama dzwoni. Postanowił do niej zadzwonić. W tym celu wyszedł na korytarz.
-Cześć mamo. Nie, tylko nie krzycz, jestem u Yuu. Potwornie bolała mnie głowa i stwierdziliśmy, że najbezpieczniej będzie zostać u niego. Tak, wrócę na kolację. Cześć.
Wrócił do sypialni. Spojrzał na sylwetkę chłopaka i poczuł wyrzuty sumienia, że go okłamuje; może powinien mu powiedzieć o narkotykach? Nie, zbyt duże ryzyko, że go zostawi, a Kou bardzo by tego nie chciał. Z drugiej strony w związkach najważniejsze było zaufanie i szczerość.
Bardzo długo bił się z myślami, ostatecznie postanawiając, że na razie przemilczy swój problem.

czwartek, 12 grudnia 2013

Pure Beauty 6.

Witam wszystkich~ jak się macie? Mam dziwne wrażenie, że im bliżej świąt, tym czas biegnie coraz szybciej i szybciej, a na studiach coraz bardziej nas cisną. Dzisiaj kolejny rozdział Pure Beauty, którego napiszę chyba miliard partów i będzie to druga moda na sukces.

Następnego dnia wstał o dziwo przed zadzwonieniem budzika, który zwykle nastawiał na szóstą trzydzieści, jeśli miał na ósmą. Tym razem zbudził się o szóstej dziesięć i nie miał zamiaru tych dwudziestu minut spędzić na leżeniu. Wstał, poszedł umyć twarz i wrócił do pokoju, żeby się ubrać. Wybrał białą koszulkę z wzorem karty as i najzwyklejsze, czarne spodnie. Czerń i biel to kolory, w których czuł się bezpiecznie. Wrzucił zeszyty z chemii i biologii człowieka do torby, narzucił na siebie kurtkę, założył buty i wyszedł.
Wszystko byłoby jak zwykle, gdyby nie znajoma postać stojąca pod jego klatką.
-Cześć, pamiętasz mnie? - spytał chłopak, zaczepiając Shimę. Ten przyjrzał mu się uważnie; zapadła twarz, podkrążone oczy i wychudzona sylwetka.
-Kouji, tak? - spytał, choć doskonale wiedział, że to on. - Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?
Zaniepokoiło go to. Przecież nic mu nie obiecywał, żeby ten miał teraz przychodzić pod jego dom.
-Powiedzmy, że mamy wspólnych znajomych. - odpowiedział wymijająco Kouji. - Słuchaj, to jak? Zostaniesz moim klientem? Co jakiś czas mogę ci spuszczać z ceny.
Kou westchnął, przyciskając kąciki oczu; zbliżała się migrena. Nie wiedział, co ma zrobić, a diler, widząc jego niepewność, uśmiechnął się lekko. Wyczuł jego słabość i skłonność do nałogów, jaką najpewniej przejawiał. Poprowadził rudowłosego za budynek, gdzie nie było żadnej żywej duszy. Nie o tej porze; wyciągnął z torby mały kwadracik z folii i wcisnął go w rękę Shimy.
-Proszę, trzymaj. Widzę, że niewyraźnie się czujesz.
To nie była prawda. Po wczorajszym dniu czuł się wspaniale, ale nie potrafił mu odmówić. Może nawet nie chciał?
-Ile jestem ci winien?
-8 tysięcy jenów.
Gdy Kou to usłyszał, zawahał się. Za taką cenę miałby mniej więcej wstęp na koncert ulubionego zespołu, a teraz tak po prostu wyciągnął sumę z portfela i podał ją Koujiemu. Schował narkotyk do torby i czym prędzej mu uciekł, by nie patrzeć na tę czaszkę powleczoną cienką powłoką skórną; sam był chudy, ale jeszcze wyglądał w miarę zdrowo. W Koujim niemal nie było już nic ludzkiego. Wzdrygnął się; nie chciał tak wyglądać, a mimo tego nie odmówił i zapłacił. Dobrze, że wyszedł wcześniej z domu, dzięki czemu się nie spóźnił na wykład z chemii. Pod salą spotkał Takanoriego.
-Cześć. - przywitał kolegę, uśmiechając się do niego. Nie potrafił jednak ukryć zdenerwowania, które zagościło w nim po spotkaniu z Koujim; przejawiało się to przez trzęsące się ręce i rozglądanie się na boki. Tak, jakby się bał, że ktoś go przyłapie na posiadaniu narkotyków.
-Dlaczego jesteś taki zdenerwowany? - spytał Taka, przyglądając mu się uważnie. - Ach, tak! Dzisiaj kolokwium z chemii, dlatego.. - stwierdził.
Shima popatrzył na niego z przestrachem.
-Jakie kolokwium?!
-No z zadań.. Obliczanie pH i kąta przebiegu reakcji.
Kou jęknął, załamując ręce. Kompletnie zapomniał o tym teście. W sumie nie żałował, że się nie uczył, bo wieczór spędził z Yuu. Podejrzewał, że i tak by się niczego nie nauczył.
-Umiesz coś?
-A czy ja wyglądam na kogoś, kto rozumie chemię? - spytał retorycznie Matsumoto, pukając się w idealnie gładkie czoło. Kto wie, co stosował na tą swoją buźkę; mimo że i Kou dbał o siebie, to chyba nie zdobyłby się na używanie takiej ilości specyfików.
-Nie. - przyznał po chwili. Będzie musiał spytać Mari, czy cokolwiek rozumie i przekupić ją wizją następnego drinka, żeby mu wytłumaczyła. W końcu mają przerwę między wykładami a ćwiczeniami z chemii. Najwyżej na ukochane bubble tea pójdzie po teście, żeby zapić smutki, a do klubu pójdzie się urżnąć w piątek. A nie, może iść w czwartek, w piątek zrobi sobie wolne. Podszedł do Mari i Atsuko, żeby je poinformować, kiedy i gdzie kupi im obiecane drinki. Dziewczyny zgodziły się; Mari była taka zadowolona, że nawet obiecała wytłumaczyć mu chemię. Zadziwiające, ile może załatwić wizja postawienia dwóch drinków.



Po wykładzie z chemii Kou usiadł nad zeszytem z konwersatorium i zaczął analizować zadania. Wzdychał co chwila nieszczęśliwie, jakby to był dla niego wielki ciężar.
-Nie nauczę się.. - jęczał, chcąc tym samym dać upust swojemu niezadowoleniu i rezygnacji.
-Zdasz to, zobaczysz. Nadzieja umiera ostatnia. - mruknęła Mari, szturchając go w żebra.
-Tak, oczywiście. Nadzieja matką głupich.
Gdy przerwa się skończyła, poszedł na salę z uczuciem, że idzie na ścięcie. Usiadł obok Akiry, który raczył się wreszcie pojawić na zajęciach, wyciągnął kartkę, długopis i czekał. Po chwili dostał kartkę z zadaniami.
„No to leżę”, pomyślał optymistycznie Shima, wczytując się w treść. Naprawdę próbował liczyć te zadania; gdy w końcu pan doktor powiedział, że koniec czasu, nie oddał pustej kartki.
-Cholerny kwas octowy. - mruknął do Akiry, gdy szli do biurka ze swoimi kartkami. Tam prowadzący zajęcia od razu sprawdzał prace.
-Chyba nie chcę tego widzieć. - zażartował Kou, gdy doktor wziął jego kartkę.
-Machnął się pan o jedno zero.
Takashima chyba jeszcze nigdy nie czuł takiego zawodu do samego siebie.


-Jak mogłem się pomylić o jedno zero? No jak?
-No już nie rozpaczaj.. - mruknął Akira, idąc razem z Kou i Takanorim do pobliskiej galerii handlowej. - Ja też nie zdałem. Pociesza cię to?
Matsumoto się nie odezwał; rozumiał najmniej, a zaliczył. We trójkę poszli na bubble tea.
-Poproszę truskawkę, marakuję i kumkwat na zielonej herbacie. Dużą. - powiedział Shima do blondynki za ladą, która wysłuchała z uwagą jego zamówienia. Gdy już wymieszała syropy z herbatą, wodą i lodem, uśmiechnęła się do rudowłosego.
-Jakie dodatki?
-Truskawkę, marakuję, tapiokę i jogurt.
Obserwował, jak dziewczyna nakłada kuleczki i paski galaretki o różnym smaku do kubeczka.
-Przepraszam, dałam panu mango zamiast marakui.
Shima pomyślał, że nic się nie stało. Już chciał płacić za napój i przybliżał kartę do czytnika, gdy nagle blondynka powstrzymała go.
-Przepraszam, nabiłam za dużą sumę. - wymamrotała, cofając pospiesznie wbitą do terminala kwotę; no pięknie. Zapłaciłby dziesięć razy więcej, niż kosztowało to nieszczęsne bubble tea. Jakby jego matka zobaczyła debet na koncie, złapałaby się za głowę.
Usiadł z kolegami na ławce, pijąc swoje bubble tea i mając wciąż w głowie to nieszczęsne kolokwium z chemii; a trudno. Zda następnym razem. Na pewno.
W pewnym momencie uniósł głowę i wypatrzył na schodach znajomą, czarnowłosą głowę.
-Narazie. - rzucił w stronę kolegów, po czym pobiegł na ruchome schody. Dobiegł do Yuu, a gdy ten stanął, zasłonił mu od tyłu oczy.
-Kim jesteś? - spytał Shiroyama, usiłując odwrócić się ku stojącej za nim osobie.
-Zgaad-niij! - zawołał melodyjnie rudowłosy, uśmiechając się do siebie. W końcu odsłonił oczy chłopaka i stanął przed nim. - Jak twoje zaliczenie?
-Profesor na razie pozbierał prace. - odparł Yuu, całując go po chwili w kącik ust. - Ale jestem dobrej myśli. Właśnie; jeden z magazynów widział twoja pierwszą sesję i mama załatwiła, żebyś zrobił dla nich zdjęcia. Oczywiście ja stanę za obiektywem. Tematem zdjęć będą nogi.
Kou uśmiechnął się; wiele osób mu mówiło, że ma świetne nogi, więc pewnie będzie pozował w krótkich spodenkach. Znając Yumi i jej pomysły, mogła to być nawet krótka spódniczka.
-Cieszę się. Więc kiedy?
-W przyszłym tygodniu. - odparł fotograf, zaczesując rude włosy chłopaka za ucho. Po chwili chwycił jego dłoń i wyprowadził z budynku galerii. Po drodze Kou wyrzucił kubeczek po bubble tea do kosza.


Gdy znaleźli się w pokoju Yuu, położyli się na jego podwójnym łóżku. Shima uwielbiał je; było idealnie twarde, takie, jakie powinno być. Leżał na boku, tak, by dokładnie widzieć obiekt swoich westchnień. Podobało mu się to, że teraz widują się codziennie. W sumie nie spodziewał się, że czarnowłosy zaprosi go od razu z galerii do domu; może miał coś do załatwienia, a on mu przeszkodził?
-Słuchaj.. Nie masz dzisiaj żadnych zajęć? O tej porze w galerii..
-Miałem, na siódmą trzydzieści. Dlatego tak szybko skończyłem. - uśmiechnął się fotograf, gładząc go po policzku. Kou cieszyły takie drobne, czułe gesty; cholernie ich potrzebował. Shiroyama położył się na plecach, a rudowłosy zaczął zakreślać palcem kółeczka na jego brzuchu. Zjeżdżał nim niżej i niżej, aż dotarł do materiału spodni. Wtedy się zawahał; jednak cichy pomruk chłopaka dał mu do zrozumienia, że może kontynuować. Przesuwał więc palcem wzdłuż materiału w okolicy guzika; uniósł po chwili jego koszulkę, by móc dotykać gołej skóry. Lubił jej fakturę; była miękka i delikatna, zupełnie jak jego własna. Płyny zmiękczające? W pewnym momencie przypomniał sobie, o co chciał go zapytać.
-Yuu?
-Słucham?
-Czy my.. No wiesz. Jesteśmy razem?
Czarnowłosy posłał mu lekki uśmiech.
-Myślałem, że to jest jasne; że odbierzesz mój pocałunek jednoznacznie.
Kou kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Ułożył się wygodniej na materacu i przysunął do fotografa, tak, by móc się do niego przytulić. Oparł głowę o jego ramię i westchnął cicho, przymykając powieki.
Zupełnie zapomniał o narkotyku, który spoczywał w jego torbie.

piątek, 6 grudnia 2013

Pure Beauty 5.

Witam wszystkich! Postanowiłam wrzucić coś dzisiaj, w ten wietrzny dzień, żeby choć trochę Wam go umilić.

Kou podszedł szybko do czarnowłosego mężczyzny, który stał pod budynkiem uczelni z z bukietem kwiatów. Oczy miał niemal okrągłe ze zdumienia; najpierw nie odzywa się cały dzień, a później tak po prostu przychodzi do niego po zajęciach?
-Co ty tu robisz? - spytał nieco obcesowo, wręcz z pretensją. Yuu to jednak nie zraziło; uśmiechnął się szeroko i pocałował go, znowu w kącik ust. Shima odsunął się, jakby został poparzony. Dopiero wtedy Shiroyama popatrzył na niego zaniepokojony; co się stało?
-Co się stało? - spytał na głos, marszcząc lekko brwi. Opuścił nieco ramię, którego dłoń trzymała bukiet czerwonych róż, ulubionych kwiatów Kou. Jak rudowłosy miał mu wytłumaczyć, że czuł się zwyczajnie brudny? Wziął co prawda tylko raz, ale ten raz w zupełności wystarczył.
-Idziesz na fizykę? - spytała Mari, zahaczając go. On jednak pokręcił jedynie głową, więc dziewczyna odeszła.
-Nic się nie stało. - odpowiedział w końcu na pytanie czarnowłosego, choć odpowiedź ta nie była do końca szczera. Stali i wpatrywali się w siebie nawzajem, Yuu z żalem, Kou z dziwną obojętnością. W końcu jego twarz złagodniała; przecież fotograf chciał dobrze, przychodząc po niego z kwiatami. Uśmiechnął się lekko, odbierając bukiet.
-Ja..
-Dziękuję, są piękne. - powiedział szybko, tym razem szczerze, trzymając róże. - Czemu tu przyszedłeś?
-Chyba źle sprawdziłem twój plan zajęć. Pomyliłem inżynierię z licencjatem. - wyznał Yuu, uśmiechając się przepraszająco.
-Nie szkodzi. Nie mam zamiaru iść na ostatni wykład.
I, chwytając go za dłoń, poprowadził do swojego domu.


-Nie wiedziałem, że mieszkasz przy dzielnicy czerwonych latarni. - wymruczał czarnowłosy, wchodząc do klatki schodowej w towarzystwie Kou. Ten tylko wzruszył ramionami.
-Jedyna różnica jest taka, że z okien widzę te wszystkie neony; jednak nie ciągnie mnie, żeby tam chodzić. Moje ulubione kluby są w innej części miasta.
Yuu kiwnął głową na znak, że rozumie. Gdy znaleźli się w pokoju rudowłosego, ten starannie zamknął za nimi drzwi; zapowiadało się ciekawie.
Czarnowłosy usiadł na łóżku Shimy, rozglądając się na boki. Pokój był dość mały, ale zauważył, że zaszczepił w nim pasję do mody; na biurku piętrzyły się magazyny, a na tablicy korkowej przy biurku zawisło wydrukowane jego zdjęcie z pierwszej – i jak na razie jedynej – sesji .Najwidoczniej spodobało mu się.
Że Kou usiadł obok niego zauważył dopiero, gdy poczuł jego dotyk na swojej dłoni. Delikatny i chłodny; problemy z krążeniem? Najwidoczniej. Przeniósł na niego swoje spojrzenie, w którym gościły charakterystyczne iskierki; chwycił szybko dłoń rudowłosego i ucałował jej wierzch, niczym dżentelmen.
-Uwielbiam cię. - wyznał nagle Kou, zupełnie niespodziewanie. Yuu uśmiechnął się do niego szeroko, czując, jak po jego plecach przebiegają dreszcze. Szept, którym chłopak wymówił te słowa, wywołał u niego niespodziewaną reakcję; chwycił jego brodę i ucałował go prosto w te pełne usta, przymykając powieki. Shima podjął zabawę. Uchylił wargi i wysunął z nich język, by przesunąć nim po dolnej wardze czarnowłosego. Kontynuowałby to, gdy nagle usłyszał, jak drzwi jego pokoju otwierają się gwałtownie. Jego siostra; odskoczył od Yuu jak oparzony, próbując przy tym zachować pokerową twarz.
-Czego chcesz? - spytał niegrzecznie, chociaż siostra była od niego starsza, więc należał się jej jakiś choćby szczątkowy szacunek; jednak Kou to Kou. Jako młodszy brat był okropny.
-Chciałam się spytać, czy nie złożyłbyś się ze mną na pizzę, ale widzę, że inaczej zaspakajasz swój głód. - zauważyła; obaj chłopcy dostrzegli na jej twarzy cień uśmiechu.
-Dziwne. - mruknął Shima, gdy dziewczyna zamknęła za sobą drzwi. - Normalnie jesteśmy dla siebie bardziej wredni..
-Zauważyła, że się zakochałeś. - zaśmiał się Yuu, kładąc dłoń na jego udzie. Rudowłosy momentalnie spąsowiał, gdy ten wspomniał o zakochaniu. Zauroczenie, zakochanie; cóż za różnica? Zastanawiał się nad nią, wpatrując się w dłoń na swoim udzie. Zaczął też myśleć, czy aby na pewno powinien się ładować w bagno, jakim są narkotyki; przecież tak naprawdę wcale ich nie potrzebował. Miał w miarę stabilną sytuację życiową, kumpli na studiach, imprezy, no i Yuu. To ostatnie powinno go skutecznie odwieść od tego wyjątkowo głupiego pomysłu.
A jednak nie potrafił zapomnieć o tym, jak wspaniale obojętnie się czuł, gdy wziął.


-Kou, może twój kolega zje z nami? - spytała matka Shimy, gdy zauważyła, że mają gościa.
-Chętnie zjem, dziękuję. - uśmiechnął się czarnowłosy, po czym drzwi pokoju zamknęły się z powrotem. Na jego twarzy zagościł uśmiech; uśmiech, którego przedtem Kou nie widział, a o którym mógł powiedzieć, że go podniecał.
-Gdyby uśmiech i wzrok mogły gwałcić, miałbyś wiele dziewictw i nie tylko na sumieniu. - odezwał się, zakładając jego czarne włosy za ucho.
-Naprawdę? - spytał Shiroyama, zamyślając się na moment. Po chwili wsunął dłoń między złączone uda rudowłosego i pocałował go, popychając jego kompletnie poddające się mu ciało na łóżko. Shima zerknął na niego z niezdrową wręcz ciekawością; co on zamierzał?
-Co ty..?
-Nie przejmuj się. Nie zrobię niczego zdrożnego, twoja rodzina tu jest. - zaśmiał się Yuu, klepiąc udo chłopaka. Ładnie zaczynali, doprawdy; model, który nawiązywał intymną więź ze swoim fotografem. Czy to czasem nie jest robienie kariery „przez łóżko”? Pieprzyć to. Kou nigdy specjalnie nie przejmował się tym, co wypada a co nie, więc dlaczego miałoby się to teraz zmienić? Póki nie będą o tym plotkować światowe tabloidy, nie będzie mu to wszystko przeszkadzało.
Po kilku chwilach zawołała ich matka Kou. Chłopcy poszli do kuchni, gdzie siedziała już siostra rudowłosego oraz jego rodzice.
-Mamo, tato, to jest Yuu. - przedstawił fotografa, który uśmiechnął się czarująco do państwa Takashima.
-Mówisz tak, jakbyś przedstawiał nam swojego chłopaka. - zaśmiała się dziewczyna, biorąc pałeczkami sushi.
-Zamknij się, bo pożałujesz.
Wtedy siostra Kou wstała i zaciągnęła go do pokoju obok.
-Jeśli nie będziesz milszy, to powiem rodzicom o tobie i twoim chłopaku. Chyba nie chcesz, żeby przeżyli zawód, bo mają syna geja?
-To, że się z nim całowałem, nie znaczy, że jest moim chłopakiem. - odparł Shima. - Poza tym, dlaczego mieliby przeżyć zawód? Jest tylu gejów na świecie, że to chyba staje się czymś normalnym.
-Nie słyszałeś ich rozmowy. Wciąż się dziwią, dlaczego nie masz jakiejś dziewczyny. Nie stajesz się coraz młodszy. - gdy to powiedziała, Kou poczuł, że siostra ma rację; o nie, szybko, jakaś riposta.
-Och, przymknij się. - mruknął urażony; dopiero po chwili mu coś zaświtało. - A dlaczego ty nie masz chłopaka? Jesteś starsza o trzy lata.
Siostra Shimy wyraźnie poczerwieniała; nie wiedziała, co ma odpyskować na to pytanie.
-Okej, umówmy się. Ja nie mówię o tym, że jesteś gejem, a ty będziesz utrzymywał, że mam chłopaka. Znasz go, widziałeś, ma na imię Tatsu.
-Dlaczego Tatsu?
-Pamiętasz naszego chomika?
Kou pamiętał. Faktycznie, miał na imię Tatsu. Kiwnął gową.
-No dobrze. Ale powiedz mi, dlaczego nie masz chłopaka?
-Bo mam dziewczynę.
Chłopak wciągnął powietrze tak głośno, że pewnie słyszeli go rodzice w kuchni.
-Serio? Jak ma na imię? Ładna jakaś?
-Mari. A teraz chodź na ten obiad.
Shima nie mógł w to uwierzyć. Ta Mari? Jego koleżanka ze studiów? Nie podejrzewałby jej o posiadanie dziewczyny, raczej oglądała się za chłopakami. No chyba, że to inna dziewczyna o tym imieniu, przecież nie jednemu psu Burek na imię. Wrócili do kuchni z uśmiechami na twarzach.
-Już sobie pogadaliście? - spytała pani Takashima, spoglądając to na syna, to na córkę, próbując cokolwiek wyczytać z ich twarzy.
-Tak. - odparł Kou, siadając przy stole obok Yuu. Dyskretnie położył dłoń na jego udzie i zacisnął ją, spoglądając na niego kątem oka. Widząc uśmiech na jego twarzy, sięgnął po pałeczki i zaczął jeść.


-Musisz wychodzić? - spytał rudowłosy, gdy o dziesiątej wieczorem Shiroyama oświadczył, że musi wracać do domu. Nazajutrz była środa, więc on sam powinien położyć się wcześniej, żeby wstać po szóstej.
-Muszę, niestety. - skrzywił się Yuu. - Jutro oddaję twoje zdjęcia. Muszę się przygotować.
-Śpij u mnie.
-Następnym razem. - obiecał fotograf, ściskając z uśmiechem jego dłoń. Musnął jeszcze delikatnie jego policzek i wyszli z pokoju; Kou chciał go kawałek odprowadzić.
-Jeszcze coś ci się stanie. Ta okolica wydaje się być niebezpieczna. - zaprotestował czarnowłosy, gdy już stał na korytarzu.
-Tylko przed klatkę, proszę.
Yuu nie potrafił mu odmówić. Zeszli po schodach i stanęli pod drzwiami; było zimno, a Kou nie wziął kurtki.
-Zmarzniesz.. - wyszeptał fotograf, oplatając Shimę ramionami w pasie. Przyciągnął go do siebie, choć komicznie to wyglądało; był niższy od rudowłosego, więc przytulił się do niego, wtykając nos pod jego brodę. Przymknął powieki; tak było mu dobrze. Dopiero po dłuższej chwili uniósł głowę i ponownie tego dnia sięgnął do jego ust.
-Leć. Ucieknie ci metro. - mruknął Kou, choć nie chciał go wypuścić ze swoich objęć. W końcu puścił chłopaka; ten uśmiechnął się do niego i pobiegł w kierunku stacji. Takashima stał dłuższą chwilę i wpatrywał się w biegnącą sylwetkę. Uświadomił sobie jedną rzecz.
-Nawet nie zdążyłem spytać, czy jesteśmy razem.. - wymamrotał, po czym szybko wrócił do mieszkania. Wyjątkowo szybko rozebrał się, umył i położył spać.

niedziela, 1 grudnia 2013

Pure Beauty 4.

Witajcie! W tym rozdziale PB, który tu wrzucam, pojawi się coś, co za pewne większości się nie spodoba. Pamiętajcie jednak, że to jest opowiadanie, które zawiera w sobie różne stereotypy występujące w świecie mody; a to, co zrobił Uruha, jest zdecydowanie jednym z nich.


-W sumie.. Chyba nie powinienem ich jeść. - mruczał Kou, grzebiąc łyżeczką w deserze lodowym. Zjadł połowę, mając potworne wyrzuty sumienia; zawsze dbał o sylwetkę, co dwa dni starał się biegać, a tu nagle zajada się lodami.
-Lody są jednym z najzdrowszych deserów. - odparł Yuu, kończąc swoją szarlotkę z gałką lodów waniliowych. - A na pewno lepsze od czekolady czy batonów. - dodał po chwili, odkładając łyżeczkę na talerzyk. Mimo tych słów Kouyou nie dokończył swojej porcji; siedząc i obsesyjnie wyobrażając sobie jak lody wytwarzają tkankę tłuszczową pod jego skórą, zdał sobie sprawę z tego, że wpada w paranoję. Pokręcił głową, zapominając o obecności Shiroyamy. Dopiero po chwili sobie o niej przypomniał, gdy napotkał jego pytające spojrzenie.
-Nie, nic. - westchnął, urywając tym samym rozmowę.


Gdy znalazł się w domu, poczuł pustkę; i to nie tylko dlatego, że nikogo nie było. Tak się zawsze czuł, gdy nie było obok niego Yuu. Miał się uczyć budowy mikroskopu i zastosowania jego elementów; jak jednak miał to zrobić, gdy czuł dławiący ucisk w gardle, a w skroniach zaczynało łupać? Nie dało rady. Najwyżej nie zda testu, który miał odbyć się nazajutrz. Nie mógł też siedzieć w mieszkaniu, bo to powodowało, że za dużo myślał; a myślenie stanowczo go dobijało. Przebrał się z koszuli i grzecznych, ciemnogranatowych jeansów w koszulkę z krótkim rękawkiem, czarne rurki z agrafkami, na to wszystko kurtka i wyszedł, choć nie do końca wiedział, dokąd zmierza.


W klubie usiadł przy barze, żeby zamówić sobie piwo. Już miał zabrać się za jego wypicie, gdy nagle ktoś go zaczepił.
-Cześć. - usłyszał; odwrócił się, by móc zobaczyć uśmiechniętego chłopaka, mniej więcej w jego wieku.
-Znamy się?
-Nie, ale chciałem ci coś zaproponować. - powiedział ten ktoś, po czym kiwnął na Shimę. Nie wiedząc dlaczego, Kou wziął tylko puszkę piwa i poszedł za chłopakiem do łazienki.
-Słuchaj, mam kogoś i nie chcę go zdradzać. - skłamał; o ile Yuu nie był jego partnerem, o tyle faktycznie nie zamierzał się puszczać.
-Nie w tym rzecz. Chodź. Tak w ogóle, jestem Kouji. - powiedział chłopak, otwierając drzwi kabiny. O dziwo, łazienka była pusta, więc nie natknęli się na ani jedno krzywe spojrzenie. Gdy Kou zamknął za nimi drzwi, Kouji wyciągnął z kieszeni małe, kwadratowe opakowania ze staniolu. Takashima zmarszczył brwi.
-Dlaczego mi to proponujesz?
-To proste. Potrzebuję klienta. - zaśmiał się diler, machając towarem przed nosem studenta. Kou w pierwszym odruchu pokręcił głową. Nie był jakoś specjalnie przeciwko narkotykom, bo był zdania, że wszystko jest dla ludzi, ale z początku nie chciał mieć z tym nic wspólnego.
-Nie. Szukaj kogoś innego.
-Pomyśl, nie spotkało cię ostatnio nic okropnego? To sprawi, że wszystkie przykre uczucia odejdą.
W tym momencie Shima zaczął się wahać. Świadczyła o tym jego pełna niepewności mina; z jednej strony chciał poczuć się lepiej, ale z drugiej cholernie się bał. Pierwszy raz w życiu autentycznie się czegoś przestraszył.
-Ja..
-Widzę, że się zastanawiasz. Pierwsza działka za darmo. - mówiąc to, wcisnął mały kwadracik w dłoń Shimy i zostawił go z narastającymi wątpliwościami.


Z tego wszystkiego Kou wypił tylko tą jedną puszkę piwa. Na więcej nie miał ochoty; do domu wrócił, upewniając się, że wszyscy już śpią. Zrobił to, obserwując okna w mieszkaniu; gdy wszystkie światła zgasły, odczekał jeszcze pół godziny i dopiero wtedy wszedł do środka. W kieszeni jego spodni wciąż spoczywał kwadracik z narkotykiem.
-No nie wiem.. - mruczał do siebie, oglądając folię z każdej możliwej strony, jakby się czymś różniła. Jak to było? „Pierwsza działka za darmo”? Jak za darmo, to za darmo. Nic mu się przecież od jednego razu nie stanie.
Nie chciał jednak użyć strzykawki. Co prawda miał ich w domu sporo, bo ojciec kiedyś chciał być lekarzem, ale wolał tego nie robić za pierwszym razem. Zamknął się w łazience od środka i puścił wodę w kabinie prysznicowej, by w razie czego przebudzony członek rodziny pomyślał, że bierze prysznic. W pierwszej chwili nie wiedział, jak zażyć narkotyk. Dopiero po kilku chwilach gdy usiadł na brzegu brodzika, poczuł, jak coś gniecie go w pośladek. Portfel. Jak portfel, to i pieniądze. Monety i banknoty.
-To jest to. - wyszeptał do siebie, wyciągając jeden z banknotów z kieszeni portfela. Zwinął go w rulonik i wsunął w otwarty kwadracik folii. Drugi koniec wsadził do nosa, jak widział na filmie „My, dzieci z dworca Zoo” i mocno pociągnął. Zerknął do środka; zostało tam jeszcze proszku, więc szybko wciągnął resztki przez banknot. Nagle poczuł, jak w jego ustach zebrało się mnóstwo śliny. Otworzył klapę i wypluł ją, po czym zdał sobie sprawę z tego, że odpływa. Zamknął sedes i położył na nim głowę, zamykając powieki.


Obudziło go głośne walenie w drzwi; nie, nie pukanie, tylko właśnie walenie.
-Kou! Otwieraj!
To jego siostra. Skąd wiedziała, że to właśnie on tam jest?
-Chwila! - odkrzyknął, po czym żeby wyglądać wiarygodnie, wskoczył na moment pod prysznic i zmoczył włosy. Przed tym rozebrał się, a do kieszeni spodni wsadził folię, w której był narkotyk. Wyskoczył z brodzika, wyłączył wodę i owinął się ręcznikiem. Poszedł leniwym krokiem do drzwi i przekręcił zamek.
-O co chodzi? - spytał; co dziwne, w ogóle nie czuł złości, a normalnie zirytował by się, że ktoś mu przeszkadza.
-Jak to o co? A o co może mi chodzić w środku nocy? - spytała ironicznie. - A dlaczego masz jakieś takie dziwne oczy? W ogóle nie widać źrenicy!
Kou nie odpowiedział. Szybko zebrał swoje ciuchy i przemknął do pokoju, gdzie z kieszeni wydobył staniol i, zgniatając go w kulkę, wyrzucił do śmieci. To, co zrobił, stanowczo musiało pozostać tajemnicą; na dodatek nie mogło się powtórzyć. Ubrał luźne spodenki, w których zawsze spał i schował się pod kołdrą. Poczuł, jak ponownie robi się senny. Zasnął po kilku minutach.


Następnego dnia obudził się po dziesiątej, czyli był potężnie spóźniony. Widząc, która jest godzina, zerwał się z łóżka i wybrał z szafy byle jakie ubrania. Wnosząc po tym co się z nim działo, musiał zażyć heroinę; o tym wciąż rozmyślał podczas podróży na laboratorium z chemii. Koleżanki z jego grupy pewnie były wściekłe, że go nie ma. Będzie musiał postawić im piwo, albo jakiegoś dobrego drinka, żeby tylko nie patrzyły na niego krzywo przez resztę studiów. Tak, Mari i Atsuko były wyjątkowo pamiętliwe.
Gdy już dotarł pod budynek uczelni, zdał sobie sprawę z tego, że nie ma fartucha; na szczęście pani doktor z chemii puściła mu to płazem.
-Co dzisiaj robimy? - spytał, podchodząc do Mari.
-Gotujemy zupę, żeby sprawdzić zawartość skrobi. - odpowiedziała dziewczyna. - Sądząc po twojej minie, nie masz warzyw. - westchnęła, widząc jego wyraz twarzy. No tak, kompletnie zapomniał o tym, że miał przynieść marchewkę.
-Ja.. Przepraszam.
-Wisisz nam po drinku.
Nie pomylił się wiele; doskonale wiedział, czego ma się spodziewać po swoich koleżankach. Przerąbane jest być jedynym chłopakiem w grupie. Działanie narkotyku minęło już dawno, ale dopiero teraz uświadomił sobie, że od poprzedniego dnia Yuu w ogóle się do niego nie odezwał; a Kou był taki, że nigdy nie odzywał się pierwszy. Beznadziejność sytuacji uderzyła w niego podwójnie; już teraz wiedział, do którego klubu zaprosi Mari i Atsuko, żeby im się zrewanżować. Potrzebny mu był Kouji.


-Jak to nic nie umiesz? - zdziwiła się Mari, słysząc, że Kou nie zna budowy mikroskopu. - Przecież miałeś na to tydzień! Pewnie znowu imprezowałeś.
-Jakbyś zgadła. - wymruczał, przymrużając nieco powieki; zezował na rysunek mikroskopu, z podpisanymi elementami i opisanymi funkcjami. Dziewczyna, widząc jego spojrzenie, załamała ręce; podsunęła mu rysunek i cierpliwie zaczęła tłumaczyć.
-Tu są okulary. Pod okularami masz tubus, w którym powstaje obraz. Pod tym jest rewolwer i obiektywy.
-A to tutaj, nad źródłem światła?
-Kondensor.
Shima kiwnął głową; coś tam pojął. Miał tylko nadzieję, że pani doktor nie zapyta go o funkcję tych wszystkich śrub, których przeznaczenia nie znał.


Na laboratorium z biologii komórki kompletnie nie potrafił się skupić. W głowie miał tylko dwie rzeczy: Yuu i heroinę. Zaczął się uzależniać od obu i nie wiedział, co bardziej go przerażało; uzależnienie od kogoś, czy od czegoś? Chyba gorzej jest się uzależnić od kogoś, bo narkotyki można odstawić, a jak odstawić człowieka?
-Panie Takashima, proszę mi pokazać tubus i śrubę makrometryczną.
Otępiały myślami, uniósł dłoń i pokazał palcem tubus. Śruba makrometryczna? To chyba ta większa. Wskazał ją i spojrzał na panią doktor, która kiwnęła głową i zaczęła przepytywać Mari. Kondensor, podstawa i okulary. Kondensor, podstawa, okulary.. Te słowa utkwiły mu w głowie i nie chciały stamtąd wyjść, aż do czasu, kiedy wyszedł z budynku uczelni.
Tak. Wtedy niesłuszność własnego postępowania poprzedniej nocy dotarła do niego w dwustu procentach.

wtorek, 26 listopada 2013

Pure Beauty 3.

Czeeść! Wrzucam kolejny rozdział Pure Beauty szybko, bo obiecałam komuś, że to zrobię. Niedługo zacznę wstawiać zupełnie nową serię, w przerwach między PB, bo tak szybko się nie skończy.. Miłego czytania!

Rano zbudziły go promienie słońca, które wpadały do pomieszczenia przez niezasłonięte okno. Zmrużył najpierw powieki, nie odnotowując faktu, że nie leży w swoim własnym łóżku. Dopiero po chwili, gdy rozbudził się nieco bardziej, poczuł, jak czyjeś ramię spoczywa w jego pasie. Obejrzał się; ujrzał przystojną twarz czarnowłosego mężczyzny, oddychającego cicho przez lekko rozchylone wargi.
-Przeginasz. - mruknął Kou, chociaż tak naprawdę nie miał nic przeciwko temu, by fotograf go obejmował. - Naruszasz moją przestrzeń osobistą! - dodał, wpatrując się w tą spokojną buzię. Nie, stop, słowo „buzia” nie pasowało do twarzy z wyraźnie zaznaczoną brodą, żuchwą i lekkim zarostem. Shima wysunął dłoń w jego stronę i przesunął delikatnie palcem po linii żuchwy; wyczuł wyraźnie krótkie włoski na skórze. Przekręcił lekko głowę, wciąż spoglądając na mężczyznę. Odkrył, że zaczął go w jakiś sposób fascynować, może nawet pociągać fizycznie? Był czarujący, ujmujący, potrafił go wesprzeć na pierwszej sesji, kiedy myślał, żeby rzucić to w cholerę i wrócić do domu, by zjeść kolację z rodzicami i starszą siostrą; poskarżyć się na panią profesor, która zwróciła mu uwagę na wykładzie, gdy spał po imprezie. Stop, jego rodzice na pewno nie pochwaliliby tego postępowania, gdyż wyraźnie odradzali mu pójście na imprezę z czwartku na piątek. On, oczywiście, musiał zrobić po swojemu. Z rozmyślań wyrwał go przeciągły pomruk; wtedy uświadomił sobie, że jego dłoń wciąż spoczywa na twarzy Yuu.
-Dzień dobry. - wymamrotał czarnowłosy, zacieśniając uścisk wokół pasa Takashimy.
-Nie mogę przez ciebie oddychać. - odparł rudowłosy, uśmiechając się mimo swoich słów.
-Może jakieś śniadanie?
-A czy jako model nie muszę uważać na sylwetkę?
-To nie wyklucza możliwości jedzenia śniadań. - Aoi spojrzał na niego z lekko zmarszczonymi brwiami; był zwolennikiem zdrowego odżywiania i choćby miał się spóźnić na wykłady, to śniadanie zawsze musiał zjeść.
-To co na śniadanie? Waciki nasączone octem? - sporo się nasłuchał o metodach odchudzania swoich koleżanek, które pragnęły być modelkami. Poza głodzeniem się, to był chyba najczęściej wymieniany sposób na osiągnięcie upragnionej sylwetki.
Yuu westchnął cicho, podnosząc się do pozycji siedzącej; jego nowy obiekt zainteresowania zdawał się być niereformowalny. Tak w ogóle, jak można spożywać ocet? Co prawda szybciej rozpuszczał pożywienie w żołądku, może trochę przyspieszał metabolizm komórek (co było wątpliwe), ale poza tym nie miał żadnych właściwości odchudzających.
-Nie musisz się odchudzać. - zapewnił Takashimę, uśmiechając się do niego rozbrajająco. - A teraz chodź, idziemy na śniadanie. Pożyczę ci jakąś koszulkę.
Obaj wstali z łóżka, by się ubrać. Kou dostał najzwyklejszy czarny t-shirt, w którym było mu do twarzy. Uwielbiał czarne ubrania, gdyż wyglądał w nich na jeszcze bledszego, niż był naprawdę. Do tego te bordowe, dopasowane spodnie i wyglądał całkiem całkiem. Przeszli korytarzem do kuchni, w której byli już rodzice i siostra Yuu.
-Dzień dobry. - powiedzieli chórem, widząc zaspanych jeszcze mężczyzn.
-Na co macie ochotę? - spytał pan Shiroyama, stojąc przy blacie, na którym spoczywała miska z ryżem. Obok stał słoik najzwyklejszego dżemu truskawkowego, a po drugiej stronie – kawałki wędzonego łososia.
-Onigiri? - domyślił się Shima, zaglądając ojcu Yuu przez ramię. - Na śniadanie?
-A dlaczego by nie? - spytała Yumi, uśmiechając się szeroko.
-Masz łososia na zębach. - zauważył Aoi.
-To z czym sobie życzycie?
-Z dżemem. - odpowiedzieli równocześnie chłopcy, po czym zaśmiali się; poczuli się jak starzy przyjaciele.


Po zjedzeniu dwóch onigiri, Yuu i Kou wrócili do pokoju fotografa.
-Niedługo znowu zrobimy ci sesję, żeby wzbogacić portfolio. - powiedział Yuu, zamykając za nimi drzwi. - Zastanowimy się tylko nad stylizacją, ale to już zadanie mojej siostry. Ja mam po prostu zrobić ci ładne zdjęcia. - uśmiechnął się, patrząc w jego czekoladowe oczy. Zaczął się w nich zatracać, aż wreszcie Shima mrugnął. Wtedy odwrócił wzrok, jakby się speszył. Rudowłosy zauważył to; podszedł bliżej niego i chwycił za brodę, by móc zmusić go do ponownego spojrzenia mu w oczy.
-Podobam ci się? - spytał prosto z mostu, uśmiechając się łagodnie. Shiroyama, zaskoczony jego bezczelnością, zamrugał oczami.
-Może trochę.. No trochę bardzo. - przyznał. Tak naprawdę wcale nie musiał tego mówić; spojrzenie mówiło za niego. Zapadła między nimi cisza, która wcale nie była niezręczna. Przyglądali się sobie nawzajem, podświadomie zapamiętując pewne szczegóły twarzy bądź ciała towarzysza; o, Kou miał ze trzy pieprzyki na szyi, a Yuu wyjątkowo ciemne, niemal czarne oczy, idealnie współgrające z czarnymi włosami. Takashima przesunął kciukiem po wydatnej wardze mężczyzny, jakby badał jej miękkość; idealna.
-To co z tymi zdjęciami? - spytał, jak gdyby nigdy nic. Wtedy czarnowłosy zamrugał powiekami niczym osaczone zwierzę, zastanawiając się nad dobrą odpowiedzią.
-Ja.. Pójdę spytać ojca. To on jest grafikiem; aczkolwiek muszę wybrać kilka nieprzerobionych, bo pójdą na moje zaliczenie. Profesor ma ocenić zdolności do fotografowania, a nie zdolności do przerabiania w photoshopie.
Gdy to powiedział, wybiegł z pokoju. Kou nie mógł się nie uśmiechnąć.


-Gdzie się podziewałeś?!
Tak właśnie zareagowała matka Shimy, kiedy stawił się w domu w sobotę wieczorem. Co miał jej powiedzieć? Gdyby zaczął opowiadać o sesji fotograficznej, to by go wyśmiała. Tak samo ojciec i siostra. Zawsze mieli go za dosyć zakompleksionego chłopaka, który nie wierzy w siebie. Nawet nie byli świadomi rewolucji która zadziała się w jego wnętrzu, zwłaszcza gdy zobaczył efekty sesji. Razem wybrali zdjęcia na zaliczenie Yuu, jak i te do portfolio. Zamiast tego powiedział mamie, że wybrał się z kolegami na imprezę do klubu i przenocował u tego, który mieszkał najbliżej. W to jeszcze była skłonna uwierzyć.
Ledwo wszedł do swojego pokoju, a odezwała się jego komórka.
Tęsknię,
Yuu.”
No tak, zdążył już zapomnieć, że dał mu swój numer. Odpisał, że również tęskni; naprawdę tak było. Nie miał pojęcia, kiedy będzie dane mu spotkać się z przystojnym fotografem ponownie, a tak to przynajmniej mieli ze sobą jakiś kontakt. Usiadł przy biurku, włączył komputer by sprawdzić wszelkie możliwe portale społecznościowe i wyłączył go. Odkrył, że teraz nic nie interesuje go tak bardzo, jak osoba Shiroyamy. „Cholera, ma mnie”, pomyślał rudowłosy, gdy położył się na łóżku i kontemplował sufit, na którym do oglądania nie było właściwie nic poza lampą.


Według jego planu zajęć, poniedziałek był dniem wolnym. Zamiast jednak spać do dziesiątej, zerwał się o ósmej rano by sprawdzić w internecie adres Akademii Sztuk Pięknych, gdzie najpewniej był wydział fotografii. Okazało się, że jest to cholernie daleko; musiałby jechać metrem godzinę, a potem piętnaście minut iść. Czego jednak się nie robi dla.. Właśnie. Miłość to to nie była, co najwyżej zauroczenie. Od kilku dobrych lat wiedział, że jest gejem, podobają mu się faceci i nie miał zamiaru tego zmieniać. Sprawdził jeszcze plan zajęć; Yuu był na trzecim roku, przynajmniej tak mu powiedział, więc zerknął o której kończy zajęcia. Z rozpiski wynikało, że o trzynastej, więc miał jeszcze trochę czasu. Postanowił wziąć relaksujący prysznic; żel o zapachu granatu zdecydowanie go rozluźnił.


Kilka godzin później stał już w metrze, które jak na porę przedpołudniową było dziwnie zatłoczone. Po godzinie wysiadł na odpowiednim przystanku, wszedł po schodach na ulicę i poszedł we właściwym kierunku. Po kilkunastu minutach dotarł pod budynek Akademii; nie dało się go pomylić z żadnym innym, ponieważ pod drzwiami stali ludzie, po których było widać, że są artystami. Kolorowe włosy, kolczyki, różnorakie ubrania; podobało mu się to. Wypatrywał wśród nich Yuu i w końcu wypatrzył. Szedł z jakimś chłopakiem; po chwili przystanęli i kontynuowali rozmowę, po której Shiroyama pocałował rozmówcę w policzek. Kou zmarkotniał. Może byli parą? Nie, niemożliwe, przecież Aoi dał mu do zrozumienia, że to właśnie on mu się podoba. Dopiero po chwili, ze smutnym uśmiechem, podszedł do starszego.
-Kou-chan! - Yuu uśmiechnął się szeroko, po czym i jego pocałował. Nie w policzek; w kącik ust. - Co ty tu robisz?
-Pomyślałem, że cię odwiedzę. - odparł po prostu, wzruszając ramionami. Shiroyamy nie obeszło zbytnio jego obojętne zachowanie. Był zbyt szczęśliwy z powodu tego spotkania. Pożegnał się z kolegą i poprowadził Shimę do swojej ulubionej kawiarni. Tam usiedli przy stoliku na samym końcu sali, chcąc sobie stworzyć jakąś iluzję prywatności. Wzięli do rąk karty z ofertą zamówień.
-Co byś chciał? Ja ci postawię.
-Loda.
Yuu niemal zakrztusił się ze śmiechu.

sobota, 23 listopada 2013

Please, don't die.

Coś nie mogę uwolnić się od tego bloga, skoro wrzucam jedno opowiadanie po drugim. Tym razem coś długiego, więc spaghetti dla tego, który to przeczyta w całości. 
Dedykuję je Yuu. Wiesz, że Cię uwielbiam, nie? 

Kiedy usłyszałem od rodziców słowo “wyprowadzka” od razu wiedziałem, co to oznacza – nie tylko nowe mieszkanie, ale także nową szkołę. To był środek września, czyli właściwie początek drugiej klasy szkoły średniej; nie uśmiechało mi się zmieniać liceum, w tamtym czułem się stosunkowo dobrze, a poza tym bałem się, że w nowym miejscu mają zupełnie inny tok nauczania i coś mi umknie. Żeby było jeszcze fajniej – jakby nowa okolica nie była wystarczającą atrakcją – mam samodzielnie znaleźć dom i za niego płacić. Z tego wniosek, że właściwie to ja się wyprowadzałem. Oni zostali na “starych śmieciach” - a ja, skończywszy w styczniu siedemnaście lat, nagle miałem dorosnąć i wziąć życie w swoje ręce. W porządku, niech im będzie. I tak od dawna szukałem pretekstu do tego, żeby się wyrwać. Wychowywałem się jedynie z matką i ojczymem, bo mój ojciec zmarł przez nowotwór w gardle. Do dziś pamiętam jego zapadniętą szyję w zaawansowanym stadium choroby i niemożność wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Umarł na moich rękach, jednakże byłem na tyle mały, by nie zdawać sobie sprawy z wagi tego przeżycia. Wolałem wierzyć, że jest w miejscu o wiele lepszym niż te, które opuścił w tak straszny sposób.


W dniu przeprowadzki usłyszałem jedynie “Powodzenia, synu”. Tak zwięzłego i oziębłego pożegnania nie słyszałem od czasu, kiedy wyrzucono mnie z pierwszej pracy, jakiej się podjąłem jako czternastolatek. Wtedy też usłyszałem, że do wszystkiego mam dwie lewe ręce i na dodatek zero wyczucia. Doświadczenia z tamtej pracy nauczyły mnie nie tylko wyzbycia się strachu przed życiem, ale także tolerancji dla wszystkiego, z wyjątkiem czystej głupoty i bezpodstawnego krzywdzenia innych ludzi.
Gdy dotarłem pod bramę nowej szkoły, uświadomiłem sobie, że nie mam gdzie zostawić torby ze swoimi rzeczami. Rozejrzałem się uważnie; po drugiej stronie ulicy było mnóstwo krzewów, więc po prostu wrzuciłem tam walizkę z nadzieją, że nikt jej nie znajdzie. Odetchnąłem głęboko, przeczesałem swoje półdługie, czarne włosy i pewnym krokiem wkroczyłem na dziedziniec. Pierwsze, co pomyślałem to to, że budynek szkolny wygląda jak szpital. Jasnoniebieskie ściany, a do tego specyficzne okna, również kojarzące się z przychodnią lekarską. Zrobiłem kilka kroków na przód; szkoła miała dwa wejścia, jedno po lewej stronie prowadziło prosto do głównego budynku. Drugie znajdowało się na przeciw mnie i było w parterowej części. Właściwie, to ten dziedziniec skojarzył mi się ze spacerniakiem w zakładzie karnym, ponieważ z każdej strony był w jakiś sposób otoczony, a na środku znajdywały się jakieś drzewa i krzewy. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale w jakiś instyktowny sposób udałem się w kierunku wejścia na przeciwko mnie. Minąłem powoli roślinność, wygładzając dokładnymi ruchami ubranie; nie znosiłem, kiedy coś się na mnie gniotło. Pod tym względem byłem wręcz pedantyczny, w swoim pokoju potrafiłem sprzątać co drugi dzień, bo wkurzała mnie jakaś książka na dywanie bądź na biurku znajdowało się zbyt dużo rzeczy. Drugi raz wziąłem głęboki oddech i powoli pchnąłem drzwi budynku. Gdy wszedłem do środka, natychmiast zacząłem kręcić głową na wszystkie możliwe strony – po lewej, prostopadle do korytarza, w którym właśnie byłem, znajdował się drugi. Stała tam również duża, wyglądająca na miękką sofa z szarym obiciem. Gdy spojrzałem przed siebie, ujrzałem mały pomnik patrona szkoły, a obok niego drzwi do sekretariatu. Kawałek na prawo wisiała ogromna tablica za szkłem, na której wisiały zastępstwa, plany lekcji i rozpiska godzin pracy nauczycieli. Po mojej prawej stronie stał automat, pewnie z kawą, herbatą i jakimiś zupkami w proszku. Po drugiej stronie był bufet (nawet nie stołówka, tylko właśnie bufet) i biblioteka. Gdy zrobiłem kilka kroków w jej stronę, okazało się, że tuż obok automatu znajdowało się wejście na salę gimnastyczną.
-Szukasz czegoś?
Odwróciłem się gwałtownie w kierunku osoby, która zadała mi to pytanie. Nie miałem pojęcia, skąd ten ktoś tam się wziął; wydawało mi się, że korytarz jest całkiem pusty. Uniosłem wzrok na twarz tego kogoś i zamarłem. Niecały metr ode mnie stał chłopak z półdługimi, brązowymi włosami, niesamowicie delikatną urodą.. I nieziemskimi ustami. Nigdy nie widziałem takich warg jak u tego chłopaka. Właściwie, to w życiu nie miałem do czynienia z osobami tego typu. Gdy przyjrzałem się jego oczom, spostrzegłem, że jest pomalowany. Mimo tych kilku wyraźnie dziewczęcych cech nie pomyliłbym go z kobietą. Ubrany był oryginalnie – bordowe, w kilku miejscach marszczone spodnie opinały jego szczupłe nogi, a lekko rozpięta koszula ukazywała mały fragment bladego torsu. W końcu się opamiętałem, przypominając sobie, że zadał mi pytanie.
-Szukam klasy 2f, jestem nowym uczniem. Nie wiesz przypadkiem, gdzie mają lekcje?
-Przypadkiem wiem – zaśmiał się, opierając z wdziękiem swe ciało o automat. - Chodzę do tej klasy, ale teraz mają religię, na którą nie uczęszczam. Tak przy okazji, jestem Kouyou Takashima.
-Yuu Shiroyama – przedstawiłem się. - Ja także nie zapisałem się na religię.
Jego twarz rozciągnęła się w jeszcze szerszym uśmiechu.
-To świetnie! Przynajmniej nie będę się nudził podczas tych dwóch okienek w tygodniu..
Wydał mi się niezwykle sympatyczną osobą. Podczas rozmowy powiedział, że nie ma pojęcia, w jaki sposób wylądował na tym profilu, ale przepada za biologią, a klasa biologiczno-chemiczna wydała mu się nudna. Widać, w klasie biologiczno-humanistycznej byliśmy z dokładniego tego samego powodu.
-A jak tam ludzie z klasy, są w porządku? - zapytałem w pewnym momencie, zaciekawiony, jak mogą wyglądać moje przyszłe stosunki z uczniami. Nagle jego mina zrzedła i już nie uśmiechał się tak, jak jeszcze chwilę temu.
-Wiesz.. Nie jestem z nimi w najlepszym kontakcie – wyznał cicho, nie patrząc mi w oczy. Zwykła ludzka ciekawość nakazywała mi spytać, dlaczego; z drugiej strony zabroniła tego robić zwyczajna przyzwoitość. Patrząc na niego wydawało mi się, że to nie z jego winy tak się działo, aczkolwiek lepiej nie oceniać książki po okładce. Może za tą maską spokojnego, przyjaznego chłopaka krył się gwałtowny człowiek? Myśl ta natychmiast uleciała mi z głowy, gdy tak po prostu wpatrywałem się w jego posmutniałą twarz.
-Przepraszam – mruknąłem, klepiąc go delikatnie po plecach. Zadrżał, gdy tylko dotknąłem jego ciała.
-Nie przepraszaj, to nie twoja wina – uśmiechnął się blado. Chwilę później zadzwonił dzwonek. - Chodź, pora na biologię.
Ledwo ruszyliśmy się z miejsca, a z klas zaczęli wysypywać się uczniowie. Kouyou zaprowadził mnie pospiesznie na pierwsze piętro, tuż pod pracownię biologiczną. Na przeciwko drzwi stały dwie kanapy i stół.
-Chodź, usiądziemy – zaproponowałem, wskazując dłonią na jedną z sof. Brązowowłosy jednak pokręcił głową. - Dlaczego nie?
-Mi nie wolno tam siadać – odpowiedział, bawiąc się nerwowo palcami. - Lepiej usiądźmy na ławce..
Zacząłem się zastanawiać, dlaczego najwyraźniej komuś w tej szkole przeszkadzał. Poobserwowałem go trochę i zachowywał się nadzwyczaj spokojnie, co było zupełnym przeciwieństwem jego wyglądu. Wyróżniał się tak, że niemal każdy się odwracał w jego stronę i szeptał coś do współtowarzysza. Chciałem już coś do niego powiedzieć, gdy w pewnym momencie obok nas tłum wyraźnie zgęstniał. Jeden z chłopaków, blondyn z opaską na nosie, zaśmiał się szyderczo.
-Co, znalazłeś sobie nową ofiarę, pedale jeden? - warknął w stronę Kouyou, na co ten oblał się lekkim rumieńcem i spuścił głowę. W tym momencie wyglądał jak niewinna, młoda dziewczynka, która jest wyraźnie czymś zakłopotana bądź zawstydzona. - Oh, ty jesteś ten nowy? - zwrócił się w moją stronę. - Jestem Akira. Akira Suzuki. Musisz wiedzieć, z kim warto się tutaj zadawać, a kogo traktować jak śmiecia. Mogę ci w tym pomóc.
Wyciągnął w moją stronę dłoń, zapewne w nadziei, że ją uścisnę. Ja jednak uniosłem lekko brwi, mierząc go obojętnym wzrokiem.
-Dzięki, ale chyba sam potrafię lepiej ocenić, kto będzie dla mnie odpowiedniejszy.
Musiało to urazić jego dumę, bo prychnął, odwrócił się i odszedł. Zerknąłem na mojego nowego przyjaciela – wpatrywał się we mnie z ogromnym zdumieniem, jakbym właśnie wszedł na Mount Everest z wyjątkowo ciężką kulą u nogi.
-Ty mu się postawiłeś.. - szepnął, wzdychając cicho. - Boże..
Nie potrafiłem dociec, dlaczego jest taki zszokowany. Gdyby ktoś mnie wyzwał, to od razu odpowiedziałbym mu tym samym. Tak samo nie umiałem pojąć, czemu nikt nie lubi tego sympatycznego, uśmiechniętego chłopaka. W tym momencie postanowiłem sobie, że zostanę jego przyjacielem. Może wtedy dowiedziałbym się, o co tutaj chodzi z tą zbiorową nienawiścią do Takashimy? Gdy zadzwonił dzwonek, wszyscy ruszyli do klasy, popychając po drodze brązowowłosego. W rezultacie wszedł do środka jako ostatni, jednak nie dał po sobie pokazać, że go to w jakiś sposób zabolało.
-Z kim siedzisz?
-Nie żartuj sobie ze mnie, Yuu. To chyba oczywiste, że sam.. - uśmiechnął się, tak samo, jak ktoś, komu właśnie powiedziano, że stracił kogoś bliskiego, a ten starał się nie rozpłakać.
-W takim razie, od dzisiaj jest inaczej – oświadczyłem, posyłając mu ciepły uśmiech. Chciałem, żeby go odwzajemnił, bo kiedy to robił, czułem się trochę lepszym człowiekiem. Zaprowadził mnie do ostatniej ławki pod oknem i usiadł obok parapetu. Wypakował leniwie książki z torby, wyrwał dwie kartki z zeszytu, bym miał na czym pisać i podparł głowę dłonią, mrużąc lekko powieki. Nawet intrygująco wyglądał, lecz gdy nauczycielka wyczytała moje imię i nazwisko, oczywiście musiałem wstać i powiedzieć o sobie kilka słów. Gdy spowrotem usiadłem na krześle, poczułem, jak Kouyou delikatnie dotyka palcami mojej dłoni.
-Może będzie lepiej, jeśli nie będziesz się ze mną zadawał? - spytał cicho, przygryzając dolną wargę. Wytrzeszczyłem na niego oczy, zastanawiając się, skąd ta sugestia.
-Nie ma mowy. Lubię cię, więc chcę z tobą przebywać.
Wyraźnie mu ulżyło, sądząc po spokojnym uśmiechu, jaki zawitał na jego ustach.


-Yuu, gdzie mieszkasz? Odprowadzę cię, jeśli chcesz.
-Wiesz.. - zacząłem niepewnie, wychodząc za nim ze szkolnego budynku. - Tak szczerze mówiąc, to nie mam gdzie mieszkać..
Opowiedziałem mu o tym, jakie zadanie postawili przede mną rodzice. On w odpowiedzi westchnął rozdzierająco i pokręcił głową.
-Jeśli chcesz, to możesz zamieszkać u mnie. Moja siostra wyszła za mąż i wyprowadziła się, więc mamy wolny pokój. Mama powinna się zgodzić.
-Naprawdę? Ojeju, wielkie dzięki.. Shima.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale mimo tego uśmiechnął się.
-Ładna ksywka.. - mruknął, wyraźnie się zamyślając. Zaśmiałem się cicho i nagle przypomniałem sobie o torbie, spoczywającej spokojnie w krzakach. Na szczęście wciąż tam była, kiedy zacząłem się za nią rozglądać. Zarzuciłem ją sobie na ramię i poszedłem za Shimą, słuchając jego różnorakich opowieści. Zauważyłem, że posiada niezwykłą cechę – od razu potrafi mnie zainteresować tym, co mówi. Mieszkał stosunkowo niedaleko szkoły, więc szybko uwolniłem się od nader ciężkiej torby. Gdy weszliśmy do budynku, odezwała się wewnątrz mnie wrodzona ciekawość i zacząłem się rozglądać, mimo, że do oglądania w obskurnym wnętrzu nie było właściwie nic.
Kouyou mieszkał na pierwszy piętrze, pod numerem trzy. Wyciągnął klucze, wsunął jeden do zamka, przekręcił go i po chwili coś w drzwiach cicho kliknęło. Pchnął je zdecydowanie i gestem dłoni zaprosił mnie do środka. Postawiłem torbę na podłodze i już-już znowu zacząłbym kręcić głową na wszystkie strony, ale on chwycił moją dłoń i poprowadził ku pokojowi, w którym miałem mieszkać. Jego uścisk był niezwykle delikatny, zupełnie jak on sam. To właśnie mnie w nim intrygowało, ta wrażliwość i kruchość.
-Jesteś głodny? - zapytał po chwili, i to pytanie uświadomiło mi, że od rana nic nie jadłem. Mój brzuch zaczął stanowczo domagać się jedzenia, na co westchnąłem cicho.
-Trochę..
Shima zaśmiał się i poszedł, jak mniemałem, w kierunku kuchni. Tam zaczął przygotowywać coś do jedzenia. Gdy stanąłem obok niego, ze zdziwieniem spostrzegłem, że wyciągnął tylko jeden talerz.
-Będziemy jeść posiłek na wspólnym talerzu? - parsknąłem śmiechem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
-Oczywiście, że nie – odpowiedział, wyciągając starannie przygotowane tosty z maszynki do sandwichów. - Ja nie jem.
W tym momencie mnie zamurowało. Zdałem też sobie sprawę, że nie widziałem, by jadł w szkole cokolwiek. Pił też mało. Już chciałem się zapytać, czy może się odchudza, bo jeśli tak to przecież nie musi, gdy jednak wyciągnął drugi talerz.
-Co ty wyprawiasz? - wytrzeszczyłem na niego oczy, obserwując, jak wysypuje trochę okruszków z tostera na jeden z talerzy. W odpowiedzi wzruszył ramionami, zerknął na zegarek i niczym na zawołanie otworzyły się drzwi wejściowe. Chwycił pospiesznie moje ramiona i posadził mnie na krześle, by po chwili samemu opaść na siedzenie naprzeciwko mojego. Mrugałem oczami niczym osaczone zwierzę, gdy nagle do pomieszczenia wpadła kobieta. Nie miałem tylko pojęcia, dlaczego krzyczy w niebogłosy.
-Wynoś się! - wrzasnęła w moją stronę, przeszywając mnie wzrokiem. Nosiła niebieskie szkła kontaktowe, które podwajały moc jej chłodnego spojrzenia. Patrzyłem na nią z niemym przerażeniem; nie zdążyłem nawet powiedzieć “dzień dobry”, a już sobie zasłużyłem na jej nienawiść. Na moment przeniosła wzrok na upruszony resztkami z tostera talerz swojego syna; wydawało mi się, że zauważyłem, jak Kouyou głośno przełyka ślinę. - Jednak zanim się stąd usuniesz, masz mi powiedzieć, czy on naprawdę zjadł. Zrobił to?! - nachyliła się nade mną, patrząc mi z wściekłością w oczy.
-T-tak.. - wyjąkałem niepewnie, trzęsąc się nieświadomie pod naporem jej wściekłości. Nie miałem pojęcia, jakim cudem udało mi się skłamać. Z jednej strony miałem wyrzuty sumienia, że zataiłem prawdę, ale z drugiej cieszyłem się, że nie wydałem go.
-W porządku. A teraz odejdź z mojego domu – wycedziła, mrużąc niebezpiecznie powieki. - Nie chcę ponownie przeżywać.. - zawahała się na moment, spoglądając na swojego syna. - Pewnego zdarzenia.
-Nie będzie powtórki – oświadczył spokojnie brązowowłosy, odnosząc nasze talerze do zlewu. - Mamo, proszę, daj mu spokój. Yuu nie jest taki, jak.. Jak on.
Gdy skończył mówić, jego matka ujęła dłonią moją brodę i ponownie spojrzała mi w oczy; tym razem błękit jej oczu nie był przenikliwie zimny, a jedynie kojarzył się ze spokojnym, letnim niebem. Coś musiało być takiego w moich oczach, że w końcu odetchnęła z ulgą.
-Przepraszam – uśmiechnęła się, klepiąc mnie po ramieniu. Gdy Kouyou posłał nam obojgu ciepły uśmiech i poszedł do łazienki, nachyliła się do mojego ucha. - Po prostu nie chcę, żeby stała mu się krzywda. Na pewno zauważyłeś, że jest..
-Wiem – wtrąciłem, kiwając powoli głową. - Zdaje się być niezwykle delikatny i kruchy, zupełnie jak..
Rozejrzałem się po kuchni, w celu znalezienia odpowiedniego porównania i po chwili moją uwagę przykuła porcelanowa zastawa. Kobieta wyraźnie śledziła linię mojego wzroku, bo uśmiechnęła się z aprobatą.
-No właśnie. Niczym porcelana, prawda?
-Nigdy wcześniej nie znałem kogoś takiego – wypaliłem, zanim zdążyłem pomyśleć, co wygaduję.
-To całkiem zrozumiałe – powiedziała cicho, a w jej głosie wyczułem odrobinę czułości. Nie miałem pojęcia, skąd się nagle tam wzięła. Uniosłem brwi, w oczekiwaniu, że rozwinie swoją wypowiedź, ale pokręciła głową. Widocznie, to nie był ani czas ani miejsce, bym się dowiedział, dlaczego brązowowłosy jest właśnie.. Taki. Jedno było pewne – był wyjątkowy, zdecydowanie się różnił nie tylko od osób w szkole, ale za pewne od każdej innej jednostki na tej planecie.


Późnym wieczorem byłem już tak zmęczony, że nie chciałem nic robić, tylko mieć wszystko gdzieś i iść spać. Jednak kiedy powoli odpływałem w swoim nowym łóżku, to jak na złość otworzyły się drzwi. Przewróciłem się na plecy, przetarłem ociężałe powieki i zerknąłem w stronę wejścia. To Kouyou powoli wszedł do środka, a ja głupio pomyślałem, że być może ma koszmary i chce mi się z nich zwierzyć.
-Spałeś? - spytał cicho, na co tylko mruknąłem niezadowolony, że przerwał mi tak ważną czynność, jaką jest zasypianie. - Przepraszam, Yuu.. Ale leci fajny film i pomyślałem, że chętnie byś obejrzał.
-Jaki? - uniosłem się powoli do pozycji siedzącej, patrząc na niego półprzytomnym wzrokiem.
-Silent Hill. Co o tym my...
-Co?! - wykrzyknąłem chyba nieco zbyt entuzjastycznie, bo brązowowłosy spojrzał na mnie z zaskoczeniem. - To mój ulubiony film, zawsze mam ochotę go obejrzeć.
-Nie byłeś czasem zmęczony?
-Byłem. To znaczy, dalej jestem. To znaczy.. Shima, proszę, obejrzymy go?
-Jasne – uśmiechnął się ciepło, po czym wyciągnął dłoń i ostrożnie przeczesał moje włosy. Moja niezdrowa wręcz ciekawość dalej nie dawała mi spokoju, ciągle pytając się, dlaczego on ma w sobie “to coś”, a pomimo tego traktują go jak kogoś drugiej kategorii. To niesprawiedliwe, mieszać z błotem człowieka tak uczynnego i miłego; w dzisiejszych czasach rzadko uroda spotyka się z szczerym i przyjaznym usposobieniem. Jemu niczego nie brakowało – przystojny, mądry, niesamowicie sympatyczny.. Zacząłem nad tym myśleć tak intensywnie, że aż zaintrygowała mnie jedna rzecz.
-Masz dziewczynę? - spytałem, obserwując, jak włącza telewizor w pokoju. Mimo, iż stał do mnie plecami, to byłem w stanie wyczuć nerwową atmosferę, jaka się wytworzyła. Niemal ujrzałem, jak marszczy brwi i przybiera nieszczęśliwy wyraz twarzy.
-Nie – odpowiedział krótko. Usiadł po chwili obok mnie, ale za wszelką cenę nie chciał spojrzeć mi w oczy. Nie miałem ochoty się dłużej zastanawiać, dlaczego tak poruszyło go to pytanie. Skupiłem się za to na swoim ulubionym filmie, podczas którego zacząłem przysypiać; ostatnią rzeczą, którą pamiętam przed zaśnięciem był niezwykle zimny dotyk na moim policzku.


-Yuu, obudź się..
Zamrugałem powoli oczami, widząc przez na wpół zamknięte jeszcze powieki promienie słoneczne, przedostające się przez okno wprost do pokoju. Ziewnąłem i przeciągnąłem się ostrożnie; przede mną stał Kouyou, już kompletnie ubrany i z torbą w ręku.
-Która godzina? - zapytałem ochrypłym głosem, mierząc go uważnie wzrokiem; ubrany był w dopasowane, ciemne jeansy z kilkoma dziurami na nogawkach i koszulkę z długim rękawem. Przecież była połowa września, kiedy temperatury są jeszcze stosunkowo wysokie.
-Wpół do ósmej – oświadczył spokojnie, siadając obok. - Mama przygotowała nam śniadanie do szkoły.
-Dlaczego wcześniej mnie nie obudziłeś? - spojrzałem na niego z pretensją, zeskakując z łóżka. - Przecież.. Przecież muszę się umyć, ubrać..
Zacząłem biegać po pokoju niczym rażony piorunem, a on tylko przyglądał mi się z wyraźnym rozbawieniem. W pewnym momencie wybuchnął takim śmiechem, że ostatecznie przewróciłem się o własne nogi.
-No i z czego się śmiejesz? - warknąłem, zbierając się z podłogi i sprawdzając, czy na pewno mam wszystkie zęby na miejscu.
-Bo mamy do szkoły niecałe dziesięć minut, a spieszysz się tak, jakbyśmy musieli iść na piechotę co najmniej pół godziny.
Usiadłem pośrodku pokoju i wziąłem głęboki oddech, przymykając na moment powieki. Miał rację, wcale nie musiałem się aż tak spieszyć.


Kiedy w końcu dotarliśmy do szkoły, była dokładnie za minutę ósma. Wbiegliśmy pospiesznie po schodach na drugie piętro pod klasę chemii, ciesząc się, że udało nam się nie spóźnić. Przez kilka chwil łapaliśmy oddechy, dopóki nie podszedł do nas Akira.
-Co tam, cioto? - zaśmiał się ironicznie w stronę Kouyou, dając mu pstryczka w czoło. Brązowowłosy uniósł lekko brwi i zacisnął pięści, lecz dzielnie wytrzymał uwagę rzuconą w jego stronę. Sytuacja mogłaby się pogorszyć, gdyby nie przyjście nauczycielki. Odetchnąłem z ulgą, wspominając słowa jego matki. Może kiedyś stało mu się coś złego i od tamtej pory ona nie ufa żadnemu z jego kolegów?
-Dysocjacja – rozległ się głos nauczycielki, który bezczelnie przerwał mój tok myślenia. - Czy ktoś pamięta, na czym polega?
Kątem oka spostrzegłem, jak Kouyou rozgląda się nieśmiało po klasie, po czym unosi niepewnie dłoń w górę i tłumaczy to, co zapamiętał z pierwszej klasy.
-Chyba jako jedyny w ogóle słuchałeś, co mówię do tej bandy – warknęła kobieta. - A żeby było ci miło, Takashima, wpiszę piątkę za aktywność. Może to zmotywuje resztę tych.. - wykonała nieokreślony ruch w powietrzu, po czym westchnęła rozdzierająco i zaczęła coś pisać w dzienniku. Spojrzałem w bok i poklepałem brązowowłosego delikatnie po dłoni.
-Brawo, Shima – szepnąłem, uśmiechając się do niego. Odwzajemnił uśmiech, a ja znowu poczułem się lepszy, niż kiedykolwiek. Z ławki za nami rozległy się ciche gwizdy; wcale nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć, kto tam siedzi.


-Yuu, pójdę na moment do łazienki – oświadczył Kouyou, gdy wyszliśmy z klasy. Kiwnąłem głową i już po chwili obserwowałem, jak zmierza raźnym krokiem do ubikacji. Chwilę później wyszedł z niej Suzuki, który nie omieszkał popchnąć go ramieniem w bok. Zmrużyłem powieki, czując, że tracę do niego jakiekolwiek resztki szacunku.
-Ej, ty – przemówił do mnie, widząc, jak odwracam się tyłem. - Shiroyama, tak?
-Mam się czuć zaszczycony, że zapamiętałeś moje nazwisko? - zapytałem ironicznie, unosząc brew.
-Jak najbardziej.
Nienawidzę ludzi, którzy nie rozumieją ironii.
-Posłuchaj mnie uważnie, bo chyba nie znasz pewnej tajemnicy naszej laleczki – mruknął, mając pewność, że go słucham. - Otóż, on jest pedziem. Ciotą. Oh, gejem, jeśli tak wolisz – żachnął się, mrużąc powieki.
-I to jest powód, dla którego wszyscy traktujecie go jak śmiecia?
-A nie jest wystarczający?
Coś mnie tknęło, żeby spojrzeć w bok; po mojej prawej stronie stał Kouyou, który wszystko słyszał. Ponownie zacisnął pięści i odwrócił się na pięcie, kierując się ku schodom. Przez moment patrzyłem, jak kręci wąskimi biodrami, jak niemal wszystkie oczy są zwrócone właśnie na niego i w jaki sposób patrzy na niego Akira. Zanim zdążyłem się głębiej zastanowić nad swoim działaniem, to już biegłem za brązowowłosym, gotów go powstrzymać przed czymkolwiek, co zamierzał zrobić. Dopadłem go dopiero na półpiętrze; objąłem wtedy jego ciało ramionami, starając się, by nie miał jak się wymknąć. Usłyszałem, jak syczy cicho, więc odsunąłem się nieco; zdziwiłem się, gdy na jego twarzy ujrzałem grymas bólu.
-Co jest..?
-Weź nasze rzeczy spod klasy – poprosił cicho, opierając się o ścianę. - Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej.. Proszę.
Czułem, że nie miałem prawa o nic pytać, więc po prostu zrobiłem to, o co mnie poprosił. Już po chwili byłem przy nim spowrotem, ze szkolnymi torbami i zmartwionym spojrzeniem.
-Shima.. - wyrwało mi się nieco despracko; uniósł powoli dłoń, dotknął skóry na moim policzku i natychmiast przypomniałem sobie, co ostatnie poczułem przed zaśnięciem. Nie miałem pojęcia, co to takiego zimnego mnie dotknęło. W tamtej chwili już wiedziałem, że to był on.

Powrót do domu minął w całkowitej ciszy. Wtedy też zauważyłem, że pasek od torby trzyma w dłoni, zamiast powiesić go sobie na ramieniu. Gdy analizowałem to, czego dowiedziałem się od Akiry byłem w stanie choć w części pojąć, dlaczego on sprawia wrażenie laleczki z porcelany, choć z drugiej strony mógł mnie okłamać, w nadziei, że się od niego odwrócę.
-Hej.. - zacząłem niepewnie, obserwując, jak otwiera drzwi mieszkania. - Suzuki powiedział prawdę?
Po raz pierwszy od kilkunastu minut Kouyou podniósł na mnie wzrok; wyglądał, jakby miał ochotę się rozpłakać.
-Tak.. -szepnął, wchodząc do środka. - Wybacz, że mieszkamy razem, a ci nie powiedziałem. Nie sądziłem, że przyjmiesz ten fakt tak.. Spokojnie.
-A jak miałem zareagować? - spytałem, zamykając za sobą drzwi. - Przecież masz prawo tak samo żyć, kochać i czuć się człowiekiem jak Akira.
-A ty? - zapytał nagle, spoglądając mi z zaciekawieniem w oczy. Dobre pytanie, pomyślałem sobie. Uświadomił mi, że nigdy się nie zastanawiałem nad swoimi preferencjami. Nigdy nie było dla mnie ważne, czy będę z dziewczyną, czy z chłopakiem. Widocznie miałem coś w sobie z biseksualizmu, bo po prostu nad tym nie myślałem. Chciałem być szczęśliwy, obojętnie z kim. Musiałem mieć minę świadczącą o głębokim zamyśleniu, bo ledwo poczułem, jak dotyka mojej twarzy. Gdyby nie ten przenikliwy chłód, być może dalej trwałbym bez ruchu.
-Nie wiem – przyznałem szczerze, uśmiechając się lekko. - Nie obchodzi mnie płeć mojego partnera.
Kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Westchnął głęboko, wykonał jakiś nieokreślony ruch dłonią i skierował się do łazienki, pewnie w celu przebrania się; tego dnia było wyjątkowo gorąco, a on się ubrał, jakby było zaledwie dziesięć stopni. Poszedłem leniwie do pokoju, rzuciłem torbę pod ścianę i już po chwili ponownie znalazłem się w przedpokoju. Zauważyłem, że drzwi łazienki są lekko uchylone i oczywiście podkusiło mnie, by zajrzeć do środka.
Niemal natychmiast tego pożałowałem.
Brązowowłosy stał po środku pomieszczenia w samej bieliźnie, oglądając się uważnie w lustrze. Jego ciało było pokryte licznymi siniakami i szramami; pewnie dlatego trzymał torbę w ręce, zamiast zawiesić ją na ramieniu. Od razu także zrozumiałem, dlaczego mój dotyk i objęcie sprawiły mu ból. Nagle spojrzał w stronę wejścia i zamarłem, oczekując na jego reakcję. Westchnął rozdzierająco, po czym podszedł bliżej i przywołał mnie gestem dłoni do siebie.
-Teraz już wiesz – mruknął, zatrzaskując łazienkę. - Nieźle mnie w szkole wytresowali, co? - dodał roztrzęsionym głosem, zaciskając powieki, by powstrzymać się od płaczu. W tamtym momencie stałem jak zamurowany, mierząc jego przesadnie szczupłe ciało wzrokiem. Skórę miał niemal przezroczystą i cienką jak papier, prawie widziałem przez nią jego żebra. Gdy zerknąłem na kości biodrowe, miałem wrażenie, że jeszcze chwila i przebiją się na zewnątrz. Nigdy nie widziałem kogoś tak okropnie chudego. Kilka chwil później chyba uznał, że wystarczy tych oględzin, bo przysiadł na wannie, kurczowo zaciskając dłonie na kolanach. Odruchowo usiadłem obok niego, wpatrując się w jego twarz ze zmartwioną miną.
-Gnidy – warknąłem w końcu, obserwując paskudne siniaki, które na jego bladej skórze robiły podwójne wrażenie. Domyśliłem się, że to Suzuki zgotował mu istne piekło na Ziemi; pewnie Kouyou czuł się, jakby za życia odprawiał jakąś niesprawiedliwie zadaną pokutę.
-A ja tylko chciałem, żeby ktokolwiek mnie polubił.. Ale niestety, kiedy ktoś się dowiaduje, że jesteś inny, kpiny stają się nieodłączną częścią twojego życia.
-Shima.. - westchnąłem, obejmując go najdelikatniej, jak potrafiłem. - Nie mam pojęcia, dlaczego robią ci taką krzywdę, ale wiem jedno : nie powinieneś im tak się dać zastraszać.
-Łatwo ci mówić! - wykrzyknął, zanosząc się płaczem. - To nie na tobie się wyżywają, bo uznali, że jesteś świetnym obiektem na wyładowanie agresji.
-Jutro w szkole wstawię się za tobą, jeśli coś będą próbowali ci zrobić, obiecuję.
-Nie chcę znowu dostać wpierdol, to boli!
Zmarszczyłem brwi i pogładziłem delikatnie palcami jego ramię; właściwie, to nie miałem pojęcia, co zrobić. Kilka chwil później poczułem, jak ostrożnie opiera głowę o moje ramię i usiłuje uspokoić szloch. Po raz pierwszy także odwzajemnił mój uścisk i uniósł przy tym wzrok. Ulżyło mi, gdy ujrzałem ten ciepły, sympatyczny uśmiech.

-Ten dzień był stanowczo zbyt długi – oświadczył Kouyou, siedząc na moim łóżku i wyciągając przed siebie nogi; dopiero wtedy zauważyłem, że nóg mogłaby mu pozazdrościć niejedna dziewczyna.
-Masz rację – przyznałem, nadal zastanawiając się nad jedną rzeczą. - Shima, słuchaj.. Jeśli nie chcesz, to nie odpowiadaj mi na to pytanie, dobrze? Ale chciałbym wiedzieć, dlaczego ten palant robi ci z życia piekło.
-No dobrze – westchnął cicho, przysuwając się do mnie niepewnie. Kiwnąłem głową i objąłem go ramieniem, zamieniając się w słuch. - Kiedyś z nim byłem.. Cicho, Yuu! Wiem, jak to brzmi, ale.. Ale w pierwszej klasie, któregoś dnia podszedł do mnie i oświadczył, że bardzo mu się podobam i że wie o mojej orientacji. Wtedy nie zastanawiałem się, skąd się o tym dowiedział, ale w tamtym momencie nie obchodziło mnie to. Chciałem po prostu być szczęśliwy. I tyle. Byliśmy ze sobą ponad miesiąc, po czym oświadczył, że to była tylko i wyłącznie zabawa. Chciał sprawdzić, czy plotki o moim homoseksualizmie są prawdą. Kiedy to mówił, śmiał mi się prosto w twarz, a ja miałem ochotę zniknąć na zawsze.
Takie wyznanie w zupełności mi wystarczyło, ale on kontynuował.
-Wszystkim rozpowiedział to, czego się o mnie dowiedział. Pewnie wszyscy by zapomnieli o tym, gdyby nie fakt, że zaczął się nade mną znęcać. Wtedy każdy uznał, że za moją odmienność uczuć należy mnie karać i mieszać z błotem.
Utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że ludzie to wstrętne istoty. Zwierzęta atakują innych tylko wtedy, gdy jest to niezbędne, by przeżyć. My często robimy to, by poczuć się lepiej i kogoś stłamsić. Nie miałem pojęcia, co mu odpowiedzieć, kiedy tak po prostu się przede mną otworzył. Chyba pierwszy raz w życiu polubiłem kogoś tak szybko.
Rozmawialiśmy długo, nie ukrywając niczego przed sobą. Opowiedziałem mu swoje życie, a on mi resztę swojego, chociaż wcale tego nie wymagałem. To było takie miłe z jego strony, że pokładał we mnie zaufanie; widocznie wiedział, że ani tego nikomu nie powtórzę, ani nie będę się z niego śmiał. Słusznie uważał. Gdy go słuchałem, patrzyłem uważnie na jego niemal białą twarz. W pewnym momencie zaczął mówić dość nieskładnie, tak, jakby nie był do końca świadomy tego, co właśnie mi opowiada. Zerknąłem mu w oczy i z przestrachem zauważyłem, że przestały cokolwiek wyrażać.
-Shima, co się dzieje? - spytałem, chwytając go mocno za ramiona. Zwiesił głowę niczym szmaciana lalka i zatrząsł się, szepcząc coś pod nosem. Przysunąłem ucho bliżej jego ust i po chwili dosłyszałem, co z taką zawziętością usiłował mi przekazać.
-.. móż mi, proszę.. Pomóż.. - mówił cicho, zaciskając powieki. - J-ja.. Ja nie chcę już umierać.. Już nie..
-Jak to”już”? - zdziwiłem się, ujmując dłońmi jego policzki. Uniosłem jego twarz do góry i na widok kontrastu zaczerwienionych powiek i niemal całkowicie obojętnego wzroku prawie zachłysnąłem się powietrzem. Nie miałem pojęcia, co mu było, a on najwyraźniej nie miał siły powiedzieć czegokolwiek więcej. Chwyciłem go w pasie i położyłem obok siebie, przytulając mocno jego ciało. Leżeliśmy objęci mimo, że nic do siebie nie czuliśmy. A przynajmniej tak nam się wydawało.


Nad ranem obudził mnie głuchy odgłos uderzenia czegoś o podłogę. Od razu zerwałem się na równe nogi, przecierając wciąż śpiące oczy, jednocześnie chcąc zobaczyć, cóż to tak hałasuje. Zrobiłem kilka kroków na przód, czego natychmiast pożałowałem; przy ostatnim kroku stopę położyłem wyraźnie na czymś kościstym. Zerknąłem w dół, mając nadzieję, że to, co nadepnąłem, nie jest tym, czego się spodziewałem. Jednak zdecydowanie urodziłem się pod złą gwiazdą; kucnąłem szybko na dywanie, chwyciłem Kouyou pod pachy i uniosłem, klepiąc go po policzkach.
-Shima! - krzyczałem, czując, jak opuszcza mnie moje zwyczajowe opanowanie. - Shima, obudź się..
Był jeszcze zimniejszy, niż zwykle, lodowaty wręcz. Jak trup. Przypomniałem sobie z lekcji biologii, że zimne dłonie, stopy i nos mieli zazwyczaj ludzie mający problemy z krążeniem. Nigdy bym się nie spodziewał, że szkolna wiedza przyda mi się do tego typu sytuacji. Jedynym problemem było to, że on nie miał zimnych tylko tamtych części ciała – cały był niczym góra lodowa. Z niezwykłą łatwością uniosłem go do góry i położyłem na łóżku, by po chwili popędzić do kuchni w poszukiwaniu lekarstw. Gdy tam wpadłem, kątem oka dostrzegłem zagryzmoloną kartkę, wyraźnie od jego matki:
“Kou, Yuu, w lodówce zostawiłam dla Was śniadanie. Wystarczy, że podgrzejecie je w mikrofalówce, a do szkoły zróbcie kanapki. Kiedy wrócę, pojadę na jakieś zakupy i kupię trochę owoców. Synu, proszę, nie zapomnij o tabletkach!”
Tabletki, jedzenie.. Przecież on tych leków wcale nie zażywał i właściwie nic nie jadł. Domyśliłem się tego po jego zachowaniu; nawet pod swoim łóżkiem znalazłem kilka pojedynczych, czerwonych tabletek. Nie pytałem, skąd się tam wzięły, bo wiedza tego typu nie wydała mi się potrzebna. Aż do teraz.
-Kurwa mać – warknąłem po kilkunastu minutach, zaciskając dłonie w pięści. Nie znalazłem w kuchni żadnych lekarstw, które miałyby jakikolwiek związek z układem krążenia. Nie było tam nawet czegoś w stylu Centrum, które zawierało mnóstwo witamin i pierwiastków, a już po wyglądzie brązowowłosego można było się domyślić, że mu ich brakuje. Kotłowałem się w tej złości jeszcze przez kilka chwil, gdy nagle poczułem, jak żołądek skręca mi się w coś na kształt muszli ślimaka. Otworzyłem więc lodówkę – o, leki! - i chwyciłem pospiesznie coś do jedzenia. Pochłonąłem kilkoma kęsami zimną jajecznicę i grzankę, by po chwili chwycić zdecydowanym ruchem opakowanie z tabletkami. Było do połowy puste.
Postanowiłem pobiec i sprawdzić, czy się nie obudził. Gdy wszedłem do pokoju, nadal leżał bez ruchu; gdy patrzyłem na jego twarz, wydawało mi się, że jest smutny. Smutny i chory. Kiedy tak siedziałem obok niego i gładziłem bezmyślnie jego ramię, jedyną słuszną rzeczą wydało mi się zadzwonienie po lekarza.


-No niestety, musimy go zabrać do szpitala – oświadczył pół godziny później lekarz, chowając stetoskop do walizki.
-Nic mu nie będzie? - spytałem dość naiwnie, ściskając delikatnie dłoń Takashimy; nadal była niesamowicie zimna.
-Zobaczymy.
-Jadę z panem.
Już pewnie chciał mnie powstrzymać, lecz moja mina musiała świadczyć o głębokiej determinacji. Jeśli dzień w szkole miałem zawalić z powodu jego złego stanu zdrowia, to wolałem być przy nim, niż zamartwiać się samemu w domu. Wziąłem go ostrożnie na ręce i udałem się za doktorem, uważając, żeby nie spaść ze schodów razem z nim. Na parkingu stał samochód, do którego wsiedliśmy; podczas jazdy co chwila oglądałem się do tyłu, by sprawdzić, czy nadal jest nieprzytomny.
-To ktoś bliski? - usłyszałem w pewnym momencie. Uniosłem brwi i zacząłem zastanawiać się nad odpowiedzią, która okazała się być trudniejsza, niż mogłoby się wydawać. Na pewno uważaliśmy się za przyjaciół pomimo tak krótkiej znajomości. Jednak zaraz po tym wniosku doszło do mnie, że uwielbiałem go słuchać i na niego patrzeć. Uważałem, że jest mądry i przystojny, a jednocześnie okropnie zagubiony w swojej sytuacji życiowej.
-Najlepszy przyjaciel – odpowiedziałem, uważając, że to najbezpieczniejsza możliwa opcja do wyjaśnienia mojego przejęcia i zdenerwowania. Mężczyzna kiwnął ze zrozumieniem głową, a mi się wydało, że całkowicie mnie przejrzał.
W szpitalu kręciło się sporo ludzi. Nigdy nie lubiłem takich miejsc jak szpitale czy cmentarze; o ile w placówkach medycznych przeszkadzał mi tłum, o tyle na cmentarzu mi go brakowało. Tuż przy wejściu posadziłem Shimę na wózku, by przewieźć go na izbę przyjęć. Na szczęście potraktowali nas, jakbyśmy przyjechali z wypadku, bo inaczej siedzielibyśmy tam kilka godzin. Nie mógłbym dłużej patrzeć na jego bladą, wychudzoną sylwetkę. Kiedy wwiozłem go do pomieszczenia, natychmiast zajął się nim cały sztab pielęgniarek i lekarzy. Gdy położyli go na kozetce, jedna z kobiet podeszła do mnie i oświadczyła, że ktoś zada mi kilka pytań.
-Kto taki? - zmarszczyłem brwi w geście zaniepokojenia; dopiero, co wszedłem, a już ktoś chciał ze mną rozmawiać.
-Psychiatra – oświadczyła, a ja spojrzałem na nią ze zdziwieniem. - Proszę tak nie patrzeć. Ten chłopak ma mnóstwo siniaków, na dodatek wydaje się, że ma anoreksję.
Już więcej się nie odezwałem, bo zwyczajnie nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć. Dobrze widziałem, że jest okropnie chudy, że został kilkakrotnie pobity, a najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że bardzo się boi. To mu przeszkadzało przebić się przez większość swoich problemów.
Kiedy tłum lekarzy wokół niego zmalał, podszedłem nieco bliżej. Nie zauważyłem nawet, jak siadam obok niego na łóżku i ze zmarszczonym czołem wpatruję się w jego twarz, wyglądającą jak maska z wosku. Pod napiętą skórą o szarawym odcieniu wyraźnie odznaczały się kości żuchwy, które wyglądały, jakby miały zaraz ją przebić. Wzdrygnąłem się, gdy uzmysłowiłem sobie, że spoglądam niemal na jego czaszkę, powleczoną jedynie cienką powłoką skórną. Natychmiast podniosłem się; mimo, iż wiedziałem, że on żyje, to nagle skojarzył mi się z trupem.
-Nie jestem pewny, na jaki oddział go przewieść – oświadczył lekarz, uzupełniając jakąś kartotekę. Właściwie, to mu się nie dziwiłem. Psychiatria, hematologia, czy może najlepiej oddział intensywnej terapii, żeby zajęli się wszystkim naraz? Dobrze, że nigdy nie miałem ambicji, by być lekarzem, bo chyba bym dostał nerwicy, wiedząc, że od moich decyzji zależy ludzkie życie.
-Będziesz się nim opiekował? - usłyszałem nagle; odwróciłem głowę w kierunku lekarzy i bez większego namysłu kiwnąłem głową.
-To nie może być na oddziale intensywnej opieki, tam odwiedziny są mocno ograniczane – stwierdziła kobieta o stanowczym, mocnym głosie, lecz o łagodnym wyrazie twarzy. Wyglądało na to, że pozostali bardzo się z nią liczyli, bo kiwali aprobująco głowami. - No dobrze, nie ma czasu na myślenie. W zawodzie lekarza ważna jest też intuicja i wyczucie, a właściwie, są one najważniejsze w kryzysowych sytuacjach. Nie wystarczy znać na pamięć wielkich księg z pojęciami medycznymi, żeby być dobrym. Trzeba po prostu znać człowieka.
Pewnie miała rację. Nie mogłem jej tego powiedzieć, w końcu nie jestem specjalistą. Ludzie są zbyt skomplikowani, a na pomysł, jak pomóc temu zagubionemu człowiekowi, zupełnie nie mogłem wpaść.


Okazało się, że musiałem uzupełnić za niego kartę wpisu, bo nie znali jego danych osobowych. No dobrze, imię i nazwisko znałem, adres też, ale daty urodzenia nie. W tym momencie uświadomiłem sobie, że rozmawialiśmy o niemal wszystkim, a zapomniałem spytać go o tak prozaiczną rzecz, jak urodziny.
-Nie, przykro mi – wyjąkałem, gdy lekarz się spytał, czy napewno nie znam tej daty. Były dwa wyjścia: zadzwonić do szkoły, albo do jego matki. Pomyślałem, że i tak trzeba będzie ją powiadomić, ale nie miałem jej numeru.
-No to dzwonimy do szkoły – postanowiła tamta kobieta, siadając przy telefonie. - Które to liceum?
Podałem nazwę szkoły, do której uczęszczaliśmy i usiadłem obok, żeby w razie czego przekazywać, jak to się stało, że Shima jest w szpitalu. Kiedy skończyliśmy i zawieźliśmy go na oddział, nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wiele czasu spędzę w tym szpitalu, i ile najem się w między czasie nerwów.

Naprawdę dużo czasu minęło, zanim otworzył oczy. W między czasie kilkakrotnie doznawał niemal zapaści z powodu nagłych spadków ciśnienia krwi. Gdy to się działo, czułem się okropnie bezradny, siedząc tak po prostu na korytarzu. Wtedy zawsze wyganiano mnie z sali, bym nie przeszkadzał; najwyżej raziło ich moje emocjonalne podejście do sprawy. Nic nie mogłem poradzić na to, że się o niego martwiłem. Że bałem się, czy przeżyje. Że coś do niego czułem..
Spędzałem z nim tyle czasu, ile tylko mogłem, śpiąc jedynie po trzy godziny na dobę, z głową opartą o jego łóżko. Po tygodniu takiego trybu życia przypominałem trupa, ale to nie było ważne. Zadbam o siebie, kiedy będę wiedział, że wszystko będzie w porządku.

Nie było dobrze. Kroplówka wcale nie sprawiała, żeby nabierał masy, wręcz wydawało mi się, że robi się coraz chudszy. Wiedziałem, że musi się obudzić, żeby lekarze mogli zacząć go leczyć z niedożywienia. Patrząc na niego, niemal sam czułem, jak przez nadmiar stresu tracę na wadze, a w oczach pękają naczynka krwionośne ze zmęczenia. Niemiłosiernie piekło i łzawiło. Któregoś dnia przyszła pielęgniarka zmienić kroplówkę Shimie.
-Dobrze się czujesz? - spytała, patrząc na mnie z niepokojem. Co miałem odpowiedzieć? Wiem, że wyglądam jak dziad, a czuję się jeszcze gorzej, ale nie musiała mi pani tego uświadamiać? Westchnąłem jedynie, zastanawiając się nad jedną rzeczą. Dlaczego ani razu nie widziałem jego matki? Wydawała mi się osobą, która kocha swojego syna, więc dziwiła mnie jej nieobecność. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego; drzwi otworzyły się, a w progu stanął Akira. Ten sam Akira, który był twórcą większości ran na ciele i psychice Shimy. Odruchowo ścisnąłem jego lodowatą dłoń.
-Czego chcesz? - spytałem, patrząc na niego gniewnie. W pokoju jeszcze była pielęgniarka, więc nie odważyłby się zepsuć aparatury czy czegokolwiek innego.
-Nie denerwuj się – poprosił spokojnie, podchodząc bliżej łóżka. - To, że go nienawidzę i potępiam nie znaczy, że chciałem, by wylądował w szpitalu.
Te słowa wyraźnie zaniepokoiły pielęgniarkę. Dyskretnie wyszła z pokoju, a po kilku chwilach wróciła w towarzystwie lekarza prowadzącego; jego wyraz twarzy u każdego wywołałby strach. Położył dłoń na ramieniu Akiry.
-Musimy porozmawiać – oświadczył, po czym wyprowadził go na korytarz. Postanowiłem zamknąć pokój od środka i otwierać go jedynie na wypadek odwiedzin kogoś z personelu. Każdy inny gość był w grupie ryzyka.

Następnego dnia zaczął dokuczać mi ból pleców od zbyt długiego siedzenia. Miałem ochotę płakać nad tym wszystkim, rzucić to w cholerę i najchętniej zgłosić się jako pacjent oddziału psychiatrycznego, taki byłem wykończony. Jednakże nie mogłem zawieść Kou, nie mogłem i nie chciałem. Musiałem być przy nim w momencie, gdy otworzy oczy. Nie mógł poczuć, że jest sam na tym świecie. Już nie.

Kilka dni później stało się. Była noc, jak zwykle przysypiałem przy jego łóżku i nagle poczułem, jak delikatnie porusza palcami. Ścisnąłem je wtedy nieco mocniej i podniosłem głowę; Shima spojrzał na mnie dziwnie pustymi oczyma, a ja nie mogłem się powstrzymać od przytulenia go. Zachowałem przy tym odpowiednią delikatność, w końcu był chory.
-Shima.. - westchnąłem, a po moich policzkach popłynęły łzy. Ten płacz wyrażał wszystko, zmęczenie, nadzieję, radość z jego przebudzenia.. Uniósł dłoń i przetarł moją wymęczoną ostatnim miesiącem twarz.
-Nie płacz.. - poprosił cicho; rozpłakałem się jeszcze bardziej.

Rano lekarz odetchnął z ulgą, widząc, że Kouyou się obudził. Poprosił mnie, żebym zaprowadził go do pokoju pielęgniarek, gdzie go zważą i zbadają. Szczerze mówiąc, mądrzejszą opcją wydawało mi się zanieść go tam.
-Rozumiem pańskie intencje, ale musi się poduczyć chodzenia. Bardzo długo leżał – oświadczył mężczyzna, widząc moje wyczyny. Kiwnąłem głową i pomogłem mu wstać. Poruszał się bardzo wolno i opornie, jakby sprawiało mu to ogromne cierpienie.

Rekonwalescencja wydawała mi się syzyfową pracą; coś mu wychodziło, ale zaraz potem upadał i zniechęcał się niepowodzeniem. Byłem przy nim cały czas, a gdy któregoś wieczoru zostaliśmy sami i miał siłę normalnie mówić, zaczęliśmy rozmawiać.
-Okropnie wyglądasz – stwierdził, przyglądając mu się uważnie.
-Dziękuję za komplement – mruknąłem, przyglądając się swoim paznokciom. Porobiły się na nich białe plamy; niedobór cynku.
-Źle mnie zrozumiałeś. Nie miałem na myśli tego, że jesteś brzydki, po prostu.. Schudłeś na twarzy, a na białkach oczu masz pomarańczowe plamki.
-To z niewyspania. Shima, jak się czujesz?
-Nie zmieniaj tematu – zmarszczył brwi, patrząc na mnie w napięciu. Widziałem, że się przejmuje tym, jak zmizerniałem. Nie miałem jednak o to żalu do niego, przeciwnie, cieszyłem się, że żyje i ma się coraz lepiej. Udawało mi się namawiać go do jedzenia małych porcji i leczenia anemii. Widziałem, jak zaczyna się uśmiechać; wtedy moje usta rozciągały się w bezwiednym uśmiechu.

-Gratuluję, przytyłeś już pięć kilogramów – oświadczyła pielęgniarka, gdy stał na wadze w jej pokoju. Zapisała wynik na karcie zdrowia, a ja nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo szło.
-To dzięki tobie – stwierdził, siadając na swoim łóżku. Wtedy chwycił moje dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy, a serce zaczęło bić jak szalone. Scena rodem z jakiegoś filmu romantycznego o nastolatkach, z jedną tylko różnicą – obaj byliśmy chłopakami.
-Shima..
-Ciii.. - szepnął, kładąc palec na moich ustach. Powoli zbliżał się do mnie; ja również się do niego zbliżyłem, jednak w nieco innym sensie. Po prostu nie potrafiłem już sobie wyobrazić dnia bez spędzania z nim czasu. Przywykłem do faktu, że jest gdzieś obok, a ja mu towarzyszę; coraz bardziej cieszyłem się z tego faktu świadomie, a nie podkorowo.
Siedziałem obok niego. Najpierw położył dłoń na moim policzku i pogładził go czule, a ja wzdrygnąłem się, gdy poczułem ten znajomy chłód. Kilka chwil później jednak przywykłem do niego, a nawet uśmiechnąłem się. Shima odwzajemnił ten uśmiech, przysunął się bliżej mnie; tak blisko, że czułem, jak nasze uda stykają się ze sobą. Uniosłem dłoń i, całkiem śmiałym ruchem, zaczesałem jego rudawe włosy za ucho.
-Dziękuję, że byłeś ze mną cały ten czas.. - szepnął; jego wargi były już bardzo blisko moich ust. Był tak blisko, że widziałem drobne zmarszczki przy zewnętrznych kącikach oczu. Tak blisko, że słyszałem jego bicie serca.
Tak. Był stanowczo za blisko, a jednak nie miałem nic przeciwko temu.

Pierwszy raz pocałował mnie ktoś, kto zdawał się naprawdę mnie lubić. Kiedy oderwał swoje wargi od moich, uśmiechnął się na widok lekko zaróżowionych policzków.
-Myślałem, że to ty wykonasz pierwszy krok.. - mruknął; nie czułem w jego głosie nutki zawodu, bo jej zwyczajnie nie było.
-Nie sądziłem, że będziesz chciał całować kogoś, kto wygląda jakby nie spał od roku – zażartowałem, nawijając na palec kosmyk jego włosów. W tym momencie uświadomiłem sobie, że czuję coś do niego już od jakiegoś czasu; możliwe, że od wtedy, kiedy położyłem jego zemdlone ciało na łóżku, a sam położyłem się obok.
-Jesteś piękny – usłyszałem. Poczułem się wtedy tak wspaniale, jak jeszcze nigdy w życiu.

-Gotowy? - spytałem tydzień później, gdy obaj stanęliśmy na progu szpitala. Spojrzałem na niego uważnie; pozbył się cieni pod oczami, nabrał prawie normalnych kolorów na twarzy. Aż chciało mi się uśmiechać, kiedy na niego patrzyłem.
-Gotowy – potwierdził, ściskając moją dłoń. Wyszliśmy z tego budynku, szczęśliwi, że ten stresujący okres wreszcie się skończył. Pierwsze, co przyszło mi do głowy po wejściu do mieszkania Shimy to to, że muszę się wyspać. Ciągle na niego zerkałem podczas wykonywania codziennych czynności: kiedy zmywał naczynia, ścierał kurze z półek. Nadal był chudy, ale w jakiś taki zdrowszy sposób, jeśli bycie nienaturalnie szczupłym można nazwać zdrowym. Miałem na myśli to, że nie był już tak straszliwie blady, częściej się uśmiechał i ogólnie sprawiał lepsze wrażenie. Obaw nabrałem, gdy przyszła pora na jedzenie. Siedząc przy stole uważnie przyglądałem się jego poczynaniom; ujął widelec w dłoń, wbił go w kawałek kurczaka.. Zjadł! Byłem przeszczęśliwy.
-Czemu się tak szczerzysz? - spytał, żując jeszcze mięso. Zaśmiałem się jedynie i sam zacząłem jeść, ciesząc się z naszego wspólnego sukcesu. Nie zjadł co prawda wszystkiego, bo zostawił połowę porcji ryżu, ale nie spodziewałem się, że zje cały posiłek.
-Grzeczny chłopiec – uśmiechnąłem się do niego. Już spodziewałem się usłyszeć jakąś złośliwą odpowiedź, ale on tylko wstał od stołu i pociągnął mnie w stronę swojego pokoju. Przez to, że w ogóle nie wchodziliśmy do salonu, nie zauważyliśmy białej kartki leżącej na szklanym stole.

-Kocham cię – powiedział, tak po prostu, jakby była to najłatwiejsza rzecz na świecie. Zareagowałem – wbrew sobie – dość nieoczekiwanie; ująłem palcami brodę Shimy, by móc wpatrywać się w jego ciemne oczy. Nie powiedziałem nic, co mogłoby go zaniepokoić. - B-bo widzisz.. - zaczął. - Byłeś przy mnie cały ten czas, pomagałeś, przeze mnie twoje zdrowie wisiało na włosku, a mimo wszystko ciągle jesteś u mego boku. To chyba naturalne, że się w tobie zakochałem.. - szeptał; przez cały ten czas ani razu nie mrugnął. Nie mogłem wykrztusić z siebie ani słowa. Położyłem dłonie na szczupłych ramionach chłopaka i tym razem to ja go pocałowałem. Klasyczne do bólu love story? Nawet jeśli, to byłem szczęśliwy z takiego obrotu spraw. Zgodnie z tym, co kiedyś mu powiedziałem, płeć nie miała dla mnie znaczenia. Zdałem sobie sprawę z tego, że musiałem coś do niego poczuć już w szpitalu, podczas tych bezsennych nocy, kiedy czuwałem nad nim i jego życiem.


Następny cios dla Shimy nadszedł wraz z wizytą w salonie; biała kartka wyglądała niepokojąco w zestawieniu ze spalonym do połowy papierosem, leżącym w popielniczce.

Drogi Kouyou,
Piszę do Ciebie, bo nie potrafię wziąć się w garść i porozmawiać o tym z Tobą osobiście. Dowiedziałam się przed chwilą, że jesteś w szpitalu i Twoje życie wisi na włosku. To dla mnie wystarczające świadectwo mojego nieudolnego wychowania; świadomość, że nie dopilnowałam Cię dostatecznie, jest dla mnie zbyt destrukcyjna. Nie potrafię znaleźć dla siebie wystarczającego usprawiedliwienia, by pozostać tu. Nie potrafię też pójść do Ciebie i spojrzeć Ci w oczy. Nie potrafię czekać na Twój powrót. Może to i samolubne, ale uważam, że nie zaopiekuję się Tobą tak dobrze, jak Twój kolega, Yuu. Dlatego odchodzę. Mam nadzieję, że wybaczysz mi to, że nie sprawdziłam się jako matka.

Mama.

Nie trzeba było długo czekać na jego reakcję. Łzy popłynęły po twarzy Shimy niemal natychmiast, jakby wiedział, czego dotyczy owy list. Również go przeczytałem; moją uwagę przykuł fakt, że nie napisała, w jaki sposób odchodzi z tego świata. Zaraz potem uświadomiłem sobie, że nikt przecież w liście nie zaznacza takich rzeczy.
-Leki – szepnął Shima, mnąc w dłoni list. - Leczyła się na depresję. Moja choroba dotknęła i ją, Yuu..
Nie wiedziałem, jak mam zareagować; treść tego listu dobiła mnie w niemal równym stopniu, co Shimę. W końcu zdążyłem przywyknąć do tej miłej kobiety, tak zażarcie walczącej o swojego syna. Przypomniałem sobie pierwszy dzień, w którym zawitałem do ich domu, jak na mnie krzyczała, chciała wygonić z mieszkania.. Westchnąłem, nie będąc z stanie spojrzeć na brązowowłosego; przysunąłem się do niego jednak i delikatnie objąłem, usiłując jakoś go pocieszyć.
-Cii, kochanie..
Pierwszy raz go tak nazwałem i to chyba sprawiło, że poczuł się odrobinę lepiej; przynajmniej tak wnosiłem po niepewnym uśmiechu, który zagościł na jego ustach. Zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób odeszła; tabletki? Pobliska rzeka? Nie chciałem poruszać tego tematu z Kou. Nie teraz, kiedy sprawa była jeszcze dość świeża.

Postanowiliśmy nie wnosić sprawy na policję. Byliśmy zbyt młodzi, by zajmować się i szkołą, i ewentualnym śledztwem, później pogrzebem. Mieliśmy tylko nadzieję, że matka Shimy, gdziekolwiek była, nie miała o to do nas pretensji.

Od tych wydarzeń minął rok. Zaczynaliśmy właśnie klasę maturalną, szczęśliwi, że mamy siebie i nikt więcej nie był nam potrzebny. W przeciągu tego roku Shima przytył jeszcze trochę i wyglądał już naprawdę dobrze.. Choć osobiście bym wolał, żeby posturą zbliżył się do mojej.
-Przecież jestem wyższy – marudził, gdy mówiłem, żeby przytył jeszcze trochę. - Moje nogi zawsze będą dłuższe, na dodatek sprawiające wrażenie szczuplejszych. Nie narzekaj; poza tym, chyba nie chcesz sypiać z sumo?
Poruszył wtedy kwestię, o której rozmawialiśmy wielokrotnie: seks. Spaliśmy co prawda w jednym łóżku, ale jeszcze nigdy nie kochaliśmy się ze sobą. Nie naciskałem na niego między innymi z powodu jego szczupłej figury; zwyczajnie bałem się, że zemdleje w trakcie. Poza tym.. Jeszcze nigdy tego nie robiliśmy, ani ja, ani on.
Jak miałem się przekonać, to miało zmienić się już niedługo.

Parę dni później wróciłem do domu spóźniony, ponieważ musiałem odebrać pieniądze z banku. Otóż mój chrzestny, po wysłuchaniu całej tej historii, zobowiązał się łożyć na nasze utrzymanie. Staraliśmy się nie szaleć z wydatkami, kupować najtańsze rzeczy i polować na wyprzedaże. Żadne z nas nie skarżyło się na taki tryb życia; przecież mieliśmy siebie, prawda? To rekompensowało braki drogich rzeczy.
Kiedy przekroczyłem próg klatki schodowej, na dworze było już ciemno, więc zapaliłem światło. Wszedłem na pierwsze piętro, wsunąłem klucz do zamka i otworzyłem drzwi. Nie wiedzieć dlaczego, w całym mieszkaniu światło było zgaszone; czyżby Shimy nie było? Moją uwagę przykuł tlący się blask z naszej sypialni. Ściągnąłem więc pospiesznie buty i poszedłem tam; zachłysnąłem się niemal powietrzem, gdy zobaczyłem, że w całym pomieszczeniu, na półkach i parapecie stoją pachnące jaśminem świece. Dopiero po chwili kątem oka zauważyłem leżącego w łóżku Shimę; takiego pięknego, idealnego, mojego Shimę. Westchnąłem, przymykając na moment powieki. Doskonale wiedziałem, do czego to prowadziło. Nie bałem się jednak. Oczekiwałem na tą chwilę, wiedząc, że kiedyś ona nadejdzie.
Rozebrałem się ze wszystkich ubrań, albowiem Kou leżał w łóżku całkiem nagi. Domyśliłem się tego po rumieńcu, dojrzanym przeze mnie w blasku świec. Złożyłem ciuchy i odłożyłem je na bok, po czym wślizgnąłem się pod ciepłą kołdrę obok chłopaka.
Przez następne kilkanaście minut dotykaliśmy nawzajem swoje nagie ciała, poznając je całkowicie. Wciąż niepokoiłem się, gdy wyczułem jakąś bardzo wystającą kość na jego ciele; najmocniej odznaczały się obojczyki i kości biodrowe. Masowałem je wtedy, aż skóra w tym miejscu nie poczerwieniała. Starannie omijałem okolice genitaliów Shimy; jeszcze się wstrzymywałem, on zresztą też. Byliśmy ciekawi, ale i strasznie nieśmiali w tym wszystkim. Zauważyłem, że chłopak wzdychał, gdy dotykałem okolic jego sutków, więc poszedłem właśnie tym tropem. Zacząłem zataczać wokół nich kółeczka, aż docierałem do brodawki; wciąż spoglądałem w te czekoladowe, błyszczące oczy, które wpatrywały się we mnie z dozą ekscytacji.
-Yuu.. Trochę się boję. - wyszeptał; no tak, niemal oczywiste było, że to on będzie tym “na dole”, więc naturalnie bał się bólu. Ostatecznie, wystarczająco się już w życiu nacierpiał.
-Spokojnie. Będę delikatny. - obiecałem z uśmiechem, gładząc czułym ruchem jego policzek. Uniosłem się i ostrożnie ułożyłem na jego ciele; zacząłem całować całe ciało Kou, czując, jak rozluźnia się pod moimi wargami. W pewnym momencie zrobiło się tak gorąco, że odrzuciłem kołdrę gdzieś w bok. Zszedłem nieco niżej, by móc ucałować jego podbrzusze. Wtedy poczułem, jak zadrżał.
Nie musiał robić nic specjalnego, żebym stwardniał. Wystarczała mi sama jego obecność, takiego nagiego i bezbronnego, no i dotyk, tak delikatny, jak niepewny. Wciąż czułem, jak wędrował miękkimi opuszkami palców po wewnętrznej stronie moich ud; to powodowało u mnie dreszcze na plecach. Czułem, że nadszedł “ten moment”.
-Rozchyl uda. - szepnąłem, a on zrobił to, o co go poprosiłem. Widziałem, że się boi; nic dziwnego. Jeszcze jedno ciche westchnienie i ułożyłem się między jego szczupłymi nogami. Postanowiłem kochać się z nim w pozycji klasycznej, by móc widzieć piękną twarz chłopaka. Chciałem móc obserwować reakcje Shimy. Chwyciłem go za nogi, by oprzeć je na swoich biodrach i ostrożnie naparłem sztywnym członkiem na jego wejście. Wtedy nie wiedziałem, że dobrze by było go rozciągnąć; pewnie mniej by go bolało. Aż szkoda mi było patrzeć na tą wyrażającą ból twarz, kiedy powoli wsuwałem się w rozgrzane ciało. Widząc, jak po twarzy Kou spływa kilka pojedynczych łez, chciałem przestać. Autentycznie nie chciałem sprawiać mu bólu.
-N-nie.. Nie przestawaj.. - poprosił, gdy już chciałem się odsunąć. Wtedy zrobił coś nieoczekiwanego: uśmiechnął się.
-Jesteś pewny?
-Kocham cię. - powiedział cicho, ale tak, żebym to usłyszał. Wszedłem w niego do połowy; chyba przyzwyczaił się do obecności czegoś w swoim ciele, bo łzy przestały się wydobywać z jego oczu. Rozluźnił się już całkowicie.
-Ja ciebie również. - odpowiedziałem, uśmiechając się do niego ciepło. Zacząłem się w nim powoli poruszać; to było coś wspaniałego. Czułem, jak ciasne wnętrze chłopaka opina się na każdym milimetrze mojego penisa, co powodowało, że niemal wariowałem. Z biegiem czasu nieco przyspieszałem swoje ruchy, tak, by i jemu było dobrze. Wnosząc po przeciągłych westchnieniach, które wypływały z pomiędzy jego warg, tak właśnie było.
W pewnym momencie musiałem uderzyć główką penisa o jakiś czuły punkt w ciele Shimy, bo krzyknął, otwierając szeroko oczy. Z początku pomyślałem, że coś go okropnie zabolało, ale po chwili dotarło do mnie, że był to krzyk przyjemności. Poznałem to po jego zamglonych oczach i zadowolonym uśmiechu; w tym momencie wiedziałem już, że kochać się z nim jest czymś naprawdę niezwykłym.
Coś mnie tknęło i zabrałem jedną dłoń z jego nogi, by móc zacząć masować jego członka. Wtedy przekonałem się, że jęki, które wydobywały się z ust Kou, były najpiękniejszą w świecie melodią. To mnie zdecydowanie nakręcało; do tego stopnia, że znowu przyspieszyłem. Nie wytrzymaliśmy zbyt długo; jeszcze nie byliśmy tego nauczeni. Szczyt osiągnęliśmy jednocześnie, co było dla mnie kolejnym znakiem, że idealnie do siebie pasujemy. Jęknąłem przeciągle, przymykając powieki; oczywiście, wcześniej słyszałem, że seks jest przyjemny, ale nie wiedziałem, że aż tak. Opowiadali mi to koledzy, którzy uprawiali go z przypadkowymi dziewczynami; pod tym względem byłem chyba jakiś staroświecki, bo wolałem poczekać na kogoś, kogo pokocham. I nie żałowałem swojego wyboru.
-Dziękuję. - wyszeptał Kou, gdy ułożyłem się obok niego. Przytuliłem go mocno do siebie, bo czułem, że właśnie tego teraz potrzebuje. Objął mnie delikatnie w pasie, jak to on i potarł nosem o mój policzek.
-Nie ma za co.
Wtedy staliśmy się sobie tak bliscy, jak to tylko możliwe. A ja wiedziałem, że już nic nie ma prawa pójść nie po naszej myśli.